Fot. Getty Images

Uwierz w proces jeśli zdążysz, czyli "American Nightmare" w Chelsea

Autor: Kuba Kowalczyk Dodano: 22.05.2024 15:35 / Ostatnia aktualizacja: 22.05.2024 17:59

Amerykański sen przeradza się powoli w śpiączkę, z której bardzo byśmy chcieli się wybudzić, ale rokowania nie napawają optymizmem. Już niebawem dowiemy się kto będzie szóstym (!) trenerem Chelsea za panowania Todda Boehliego, a doniesienia medialne nie wróżą nam niczego dobrego. Nic nowego.

 

Mijają już dwa lata od zmiany właścicielskiej, która dla kibiców Chelsea była czymś przełomowym, ale zarazem niezwykle niepewnym. Sympatycy The Blues, przyzwyczajeni do przyśpiewek o "Big Romie", przepychanek słownych związanych z moralnością pozyskiwania pieniędzy, za które klub funkcjonował oraz do sylwetki zakochanego w niebieskich barwach rosyjskiego oligarchy, zostali postawieni przed pierwszym, dla większości, tak wielkim trzęsieniem ziemi w ich życiu kibicowskim. 

 

Piłkarze przychodzą i odchodzą, czasem nawet kończą w Londynie kariery. Na Stamford Bridge budowały się legendy, które do dziś wydają się być niezastąpione. Głowy trenerów, nawet i tych największych, bywały ścinane nagle i jak na tamten czas wydawałoby się, bez większych powodów. Właściciel był jednak jeden. To on dokonywał zmian na ławce trenerskiej, wykładał środki na zakup zawodników, przyczynił się do sprzedaży wielu z nich. Roman Abramowicz wydawał się jako jedyny nie do ruszenia. 

 

Ruszył go dopiero rząd Wielkiej Brytanii. Po wybuchu wojny na Ukrainie "Big Rom" został zdetronizowany i zmuszony do sprzedania całości udziałów w klubie. Odszedł właściciel, a zaraz po nim większość najważniejszych postaci, które wydawały się integralną częścią funkcjonowania klubu. Kibice wiedzieli, że Chelsea będzie musiała być w zasadzie zbudowana od nowa. Już niebawem na horyzoncie pojawiła się nowa ekipa budowlana, która obiecywała, że jest godna podjąć się tego zadania.

 

Miała być nowa era, a więc ją dostaliśmy 

 

Nie jeden właściciel, a całe konsorcjum. BlueCo z Toddem Boehlym na czele przejęło władzę w Chelsea w maju 2022 roku. Nie zaczęło się od olbrzymiej rewolucji, tak jak wielu przypuszczało. Thomas Tuchel rozpoczął kolejny sezon jako szkoleniowiec The Blues. Z klubu odeszli m.in. rozczarowujący Werner i (na wypożyczenie) Lukaku, podczas gdy formacja defensywna ucierpiała o wiele bardziej - pożegnano się z Antonio Rudigerem i Andreasem Christensenem, których kontrakty nie zostały przedłużone. Nowi właściciele nie zamierzali jednak zostawiać niemieckiego szkoleniowca z dziurawą obroną. Do Chelsea trafili perspektywiczny Wesley Fofana z Leicester i sprawdzony we Włoszech Kalidou Koulibaly. Nowa para stoperów kosztowała BlueCo ponad 120 milionów euro. Na tym jednak nie poprzestali. W to samo lato na Stamford Bridge trafili Marc Cucurella, Raheem Sterling, czy P.E. Aubameyang, a także nieznane dotąd nazwiska pokroju Carneya Chukwuemeki, czy Cesare Casadeiego. Łącznie wydano 300 milionów euro. Rewolucja? Nie do końca, być może bardziej spodziewana rozrzutność nowego zarządu, który musiał udowodnić kibicom, że w najbliższych latach nie będą musieli obawiać się o deficyt w kasie klubowej. Kadra uzupełniona, trener który wygrał dla nas Ligę Mistrzów gotowy, ruszajmy więc z nową erą Chelsea, którą zapamiętamy na lata.

 

Na dobrą sprawę era ta trwała do 7 września. Wtedy to niespodziewanie zwolniony został Thomas Tuchel, który nie rozpoczął sezonu 22/23 najlepiej. Nie rozpoczął go jednak na tyle źle, by zostać zwolnionym. Rozstanie argumentowano później w mediach jako "rozbieżność wizji pomiędzy właścicielami, a trenerem". BlueCo miało prawo do wybrania sobie "swojego" trenera. Jedynym zaskakującym faktem było wówczas to, że nie zrobili tego jeszcze przed sezonem, aby nowy szkoleniowiec mógł przejść z zespołem przez obóz przygotowawczy i mieć swój głos przy transferach. Todd Boehly i spółka wybrali na następcę Tuchela namaścili Grahama Pottera. Anglik do tej pory nieźle radził sobie w Brighton, martwił jego brak doświadczenia w pracy w zespołach z topu, ale każdy przecież kiedyś jakoś zaczynał, prawda?

 

Skoro Tuchel dostał 300 milionów do wydania to pierwszy, wybrany przez nowych właścicieli trener nie mógł dostać mniej. Problemem nie był środek sezonu, Amerykanie nie wzięli sobie zbytnio do serca tego, że w zimowym oknie wydaje się zazwyczaj mniej i raczej bardziej uzupełnia jedynie skład. Pobito kilka rekordów - min. kupiono najdroższego zawodnika w historii klubu i przeprowadzono największe zakupy w historii zimowych okien. Enzo Fernandez, wówczas objawienie mundialu w Katarze przybył do nas z Benfiki za zawrotne 121 milionów euro. Skradziono Mychajło Mudryka, który jedną nogą był już w Arsenalu, dokupiono kolejnego młodego obrońcę, Benoita Badiashile'a, uzupełniono napad o perspektywicznego Noniego Madueke i wypożyczono z Atletico Joao Felixa. Ten ostatni, 23-letni wówczas Portugalczyk był najstarszym z nowych nabytków. Wszystkie zakupy wyniosły prawie 330 milionów euro. Tym samym BlueCo wydało na klub ponad 600 milionów euro w pół roku, sumę, której większość klubów nie poświęciło na transfery w ciągu całego swojego istnienia. Teraz to już na pewno początek tej nowej ery, prawda? Dajmy Potterowi trochę cza-

 

Graham Potter zwolniony został 2 kwietnia 2022 roku. Na stanowisku wytrzymał 206 dni, prowadził Chelsea w 31 meczach i wygrał tylko 12 z nich. W jednym meczu pokierował nami jego asystent, Bruno Saltor, końcówkę sezonu dokończył nasz stary dobry znajomy, Frank Lampard. Jego druga kadencja, jako trenera tymczasowego, była jeszcze gorsza od końcówki pierwszej. Na 11 spotkań wygrał 1. Słownie: jedno. Chelsea pierwszy sezon pod batutą Todda Boehliego skończyło na 12 miejscu. Poza transferowymi, pobiliśmy wiele innych rekordów - niestety tych negatywnych.

 

Prezenty od wujków z Ameryki 

 

Pierwszy sezon, mówiąc łagodnie, nie wyszedł nowym właścicielom najlepiej. To ich pierwszy taki projekt w piłce nożnej, zostali rzuceni na głęboką wodę. Pora nauczyć się na błędach i przywrócić kibicom radość. Dość jasnym było, że po takim sezonie potrzebne są drastyczne zmiany i pewny trener, który ułoży tę zbieraninę złożoną głównie z młodych zawodników. Padło na Mauricio Pochettino, a jego wybór wywołał sporo emocji. Pomimo wielu sceptycznych głosów, gołym okiem widoczny był przeskok jakości pomiędzy Argentyńczykiem, a Potterem. Zatrudniliśmy trenera, który wprowadził Tottenham do finału Ligi Mistrzów i pracował z takimi gwiazdami jak Neymar, Mbappe, czy Messi w Paris Saint-Germain.

 

Prawdziwa rewolucja nadeszła dopiero na początku sezonu 23/24. Jeżeli ktokolwiek myślał, że wydatki w poprzedniej kampanii były szaleństwem, w następnej z pewnością niedowierzał wręcz temu co widzi. Z klubu odeszło ponad piętnastu zawodników, wielu takich, którzy jeszcze chwilę wcześniej stanowili o sile klubu z Londynu. "Złote dziecko Chelsea", Mason Mount, pogrążył się w gorącej czerwieni trykotu Manchesteru United, zdobywca bramki dającej nam drugą Ligę Mistrzów, Kai Havertz, wyruszył na podbój innej części miasta przywdziewając koszulkę Arsenalu. Niezawodny Kovacić zmienił ciemny niebieski na jasny i dołączył do zespołu Manchesteru City. Odeszli także m.in. Koulibaly, Pulisic, Mendy, czy Loftus-Cheek. Nie było miejsca na sentymenty, pożegnaliśmy ulubieńca kibiców N'golo Kante i legendę klubu z Londynu, Cesara Azpilicuetę. Wygenerowano 270 milionów euro zysku i pustki w kadrze, które trzeba było natychmiast uzupełnić.

 

Prawie 470 milionów euro wydano na następców. Prawie pół miliarda, które dołączone do wydatków z poprzedniego sezonu stanowiło już ponad miliard. BlueCo przeznaczyło na Chelsea miliard euro w rok. Chora i absurdalna kwota, ale skoro potrzebna była rewolucja to ją dostaliśmy. Przybył Moises Caicedo, o którego stoczono bój do ostatnich godzin okienka transferowego z Liverpoolem, The Reds podkradliśmy również Romeo Lavię. Pół roku od potwierdzenia przez Fabrizio Romano w klubowych budynkach zjawił się Christopher Nkunku, a razem z nim dawny kolega Badiashile'a ze środa obrony w Monaco, Axel Disasi, niewiarygodnie szybki snajper Villarealu Nicolas Jackson, zapomniany nieco bramkarz Brighton Robert Sanchez, oraz rezerwowy młodzik Manchesteru City, Cole Palmer. Caicedo był najdroższym transferem wyjściowym brytyjskiego klubu, kosztował 116 milionów euro. Palmer za to kosztował "jedynie" 47 milionów, co według ekspertów było kosmiczną kwotą za tak niedoświadczonego zawodnika. Mauricio Pochettino zabrał się więc za ułożenie Chelsea od nowa, bo tak to trzeba nazwać. Drugi sezon BlueCo w klubie z Londynu - drugi raz budujemy od nowa.

 

Przez większość sezonu kibice byli sceptycznie nastawieni do nowych nabytków, jak i samego trenera. Podobnie jak w poprzedniej kampanii, przez jej większą część lawirowaliśmy wokół 10 miejsca w tabeli i nic nie zdawało się iść ku lepszemu. Jackson co jakiś czas strzelił bramkę, ale częściej pudłował. Nkunku, tak jak Lavii na boisku nie widywaliśmy w ogóle, obaj leczyli długie kontuzje. Francuz kiedy już w końcu wrócił do gry po przedsezonowym koszmarze, nabawił się kolejnego urazu po kilku spotkaniach. Disasi przeplatał świetne mecze z tragicznymi, a początki Caicedo były niemrawe. Jedynym światełkiem nadziei dla kibiców wydawał się być Cole Palmer, na którego nikt nie stawiał. Od samego początku sezonu ciągnął Chelsea za uszy i pokazywał swoim kolegom jak powinno się grać w piłkę. Tragiczny Sterling, przebłyski Madueke, przebicie się do pierwszego składu Petrovicia, wciąż niemrawy Mudryk, kontuzjowany kapitan James i wicekapitan Chilwell. Tak wyglądała większość sezonu The Blues. Pomimo nieciekawej formy udało nam się dotrzeć do finału Carabao Cup, gdzie zatrzymał nas Liverpool. W półfinale FA Cup ulegliśmy dopiero Manchesterowi City. Patrząc przez pryzmat poprzedniej kampanii były to wyniki godne pozazdroszczenia. Brakowało nam tylko miejsca gwarantującego europejskie puchary. Genialny Palmer wskoczył na jeszcze wyższy bieg, Caicedo zaczął rozwijać swoje skrzydła w środku pola, życiową formę złapał Cucurella. Mauricio Pochettino na ostatniej prostej wcisnął gaz w podłogę i dowiózł coś, co wydawało się na przestrzeni całego sezonu mało prawdopodobne - 6 miejsce i awans do Ligi Konferencji, bądź też nawet Ligi Europy. Dla sfrustrowanych ostatnimi latami kibiców The Blues pojawił się pierwszy powód do radości od dawna. Niektórzy sceptycy Argentyńczyka zmienili zdanie na jego temat i byli zadowoleni, że w końcu mamy stałego trenera, który osiągnął z klubem mały sukces i którego pokochali piłkarze. Chelsea spadła na cztery łapy i wydawać się mogło, że wokół The Blues zapanuje umiarkowany spokój i normalność, a "nowa era" zdawała się dla niektórych powoli zaczynać.

 

Thank u, next

 

Tu dochodzimy w zasadzie do powodu, dla którego w ogóle spłodziłem ten tekst. Mauricio Pochettino nie zacznie nowej ery i nie będzie w stanie działać z fundamentami, które sam wyłożył. Jego kontrakt z klubem został rozwiązany za porozumieniem stron chwilę po zakończeniu rozgrywek ligowych. Ciężko jest wciąż na gorąco ocenić, czy jedyny sezon Argentyńczyka w Chelsea był udany, czy też nie. Początek z pewnością nie należał do najlepszych, ale w ostatnich meczach w końcu byłem pewny naszych zwycięstw, tak samo jak za czasów Abramowicza. Założenia, o których mówiło się przed startem sezonu zostały spełnione. Mieliśmy dostać się do pucharów, dostaliśmy się. W przypadku zatrudniania nowego trenera mamy do czynienia albo z efektem nowej miotły, albo z trudnym początkiem i brakiem zrozumienia. U Pochettino sprawdził się drugi scenariusz, co nie zmienia faktu, że na koniec sezonu wszyscy mogliśmy odetchnąć z ulgą, że jakkolwiek to wszystko zaczyna wyglądać. Nie jestem specjalistą od taktyki, nie wypiszę plusów i minusów założeń Pocha. Jako plus widziałem na pewno nasz końcowy rezultat i to, że jako kibic Chelsea odzyskałem choć trochę uśmiechu, po raz pierwszy zresztą za panowania nowego zarządu. Dzisiaj znowu stoimy przed wielką niewiadomą. Media mówią, że poszukamy niedoświadczonego, perspektywicznego trenera. Pisze się o McKennie, o Thomasie Franku, o Maresce. Jeżeli mieliśmy wymieniać Pochettino - to dlaczego właśnie na któregoś z nich? Efekty braku doświadczenia widzimy już u zawodników, widzimy jak długo musi minąć, aby to wszystko zaczęło należycie funkcjonować. Od nowego sezonu zaczniemy cały ten proces od nowa. Zaczniemy już trzecią "nową erę" pod kierownictwem BlueCo. Czy tym razem będzie to dobra zagrywka Boehliego i spółki? Podobno do trzech razy sztuka. Znowu wróciliśmy do niepewności i prób znalezienia złotego środka. Z pierwszych rzędów będziemy widzieli jaki rezultat to wszystko przyniesie.

Aby móc dodać komentarz musisz się zalogować lub zarejestrować, jeśli wciąż nie posiadasz u nas konta.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.

close