+/- Liverpool 2:0 Chelsea

Autor: Jakub Karpiński Dodano: 14.04.2019 22:41 / Ostatnia aktualizacja: 14.04.2019 22:45

„Nic dwa razy się nie zdarza”, pisała Wisława Szymborska. Teza jednego z najbardziej znanych utworów jej autorstwa znalazła pokrycie w niedzielne popołudnie na Anfield, gdzie Liverpool pokonał Chelsea 2:0 i zrobił milowy krok w kierunku mistrzostwa Anglii. The Blues tym razem nie zdołali sabotować walki The Reds o pierwszy triumf w Premier League od 29 lat. A właśnie na powtórkę sprzed pięciu lat liczyli kibice z Londynu przed wyjazdem na północ. Dziś jeden z piłkarzy z Merseyside również się pośliznął, ale na tym kończą się podobieństwa ze zwycięstwem José Mourinho w Liverpoolu z 2014 roku. Bo wynik też nawet jeśli się powtórzył, to w drugą stronę.

 

Na wojnę bez najlepszej armaty

Patrząc na ogłoszony godzinę przed meczem skład kibice byli raczej pozytywnie nastawieni do wyborów Maurizio Sarriego. Dobór piłkarzy spotkał się z pozytywnym odbiorem, bo w pierwszym składzie wyszli Callum Hudson-Odoi, Ruben Loftus-Cheek i Emerson Palmieri, czyli trójka piłkarzy o grę których kibice w ostatnich tygodniach zabiegają najbardziej. Zastanawiać mogła jedynie decyzja o braku nominalnego napastnika w podstawowej jedenastce. Na ławce znaleźli się i Olivier Giroud i Gonzalo Higuaín, a na „szpicy” wyszedł Eden Hazard. Niestety, obawy kibiców się potwierdziły. Belg na tej pozycji kompletnie sobie nie radzi, jest unieszkodliwiony, bo bycie „fałszywą dziewiątką” kompletnie odziera go z największych atutów. Nie było więc żadnym zaskoczeniem, że lewoskrzydłowy zaczął z automatu grać dużo lepiej odkąd… zaczął grać na lewym skrzydle, czyli po wejściu na boisko wspomnianego Higuaína za Calluma Hudson-Odoia. Hazard od razu ożywił grę Chelsea i The Blues zaczęli tworzyć okazje, które ostatecznie marnował sam zainteresowany, ale to już inny temat. Wychodzić na mecz z kandydatem do tytułu i ograniczać swoją najsilniejszą broń? Średni pomysł.

 

Za szybcy, za wściekli

To określenie nie dotyczy dziś samochodów, a Sadio Mané i Mohameda Salaha. Boczni obrońcy Chelsea kompletnie nie poradzili sobie z dwójką skrzydłowych gospodarzy. I tak jak Emerson rozegrał całkiem niezłe zawody w ofensywie (warto wspomnieć że to on stworzył Edenowi Hazardowi okazję „sam na sam”), tak César Azpilicueta kompletnie sobie dziś nie poradził. Mané swoją szybkością i zwodami skręcał naszego kapitana jak meble z Ikei, a jeśli chodzi o grę Hiszpana w ofensywie, to aż raziła w niej niedokładność. Miał kilka okazji w których można było dośrodkować, czy wycofać piłkę do czekających w polu karnym kolegów dużo lepiej. Tymczasem z obiecująco wyglądających ataków zostawały nici, albo, co gorsza, kontratak gospodarzy.

 

Jeśli Higuaín jest odpowiedzią, to jakie jest pytanie?

Tweety o tej lub zbliżonej treści zalały Twittera w momencie, w którym Argentyńczyk zmieniał Calluma Hudson-Odoia. I nie chodziło w tym wypadku o dezaprobatę wobec zejścia Anglika, bo 18-latek nie pokazał dziś nic wartego odnotowania. Zdziwienie dotyczyło raczej tego, że to Higuaín, a nie Olivier Giroud podnosi się z ławki. Wypożyczony z Juventusu napastnik nie strzelił jeszcze w barwach Chelsea gola żadnej z drużyn, które w przyszłym sezonie zagrają w Premier League, a jego ostatnie trafienie miało miejsce 3 marca. Tymczasem Giroud skrzętnie wykorzystuje dane mu szanse. To król strzelców Ligi Europy, a ostatnio strzelił też w meczu ligowym z Brighton & Hove Albion. Ale gole to nie wszystko. Z Francuzem na boisku rozegranie jest dużo lepsze i płynniejsze. Mistrz świata z Rosji oferuje znacznie większe wsparcie kolegom z drugiej linii. Tymczasem Sarri próbuje gonić wynik napastnikiem, który nie dość że nie strzela, to jeszcze po pięciu minutach wygląda gorzej, niż niektórzy uczestnicy dzisiejszego Orlen Warsaw Marathon. Dość ironiczne, że dzieje się to kilkadziesiąt godzin po tym, jak Cesc Fàbregas otwarcie powiedział, że są zawodnicy których Włoski trener traktuje jak synów.

 

Nic się nie stało?

Ten akapit będzie już bardzo subiektywny i nie każdy musi się pod nim podpisać. Mi natomiast jako kibicowi Chelsea poza całym przegranym meczem nie podobały się sceny po jego zakończeniu. Doliczyłem się dwóch piłkarzy, którzy wyglądali na w jakimkolwiek stopniu przejętych wynikiem. To César Azpilicueta i Emerson Palmieri, którzy ewidentnie niezadowoleni i zdenerwowani dyskutowali o czymś z sędzią. Tymczasem ich koledzy ściskali się z piłkarzami Liverpoolu i z uśmiechem na twarzach z nimi rozmawiali. Gdy Willian po przegranej z Manchesterem City żartował z Pepem Guardiolą wylało się na niego wiadro pomyj (moim zdaniem niebezpodstawnie). Dziś Eden Hazard po ostatnim gwizdku śmiał się z Mohamedem Salahem jak najlepsi kumple na zjeździe absolwentów. A było to po tym jak ten pierwszy zmarnował dwie wyborne okazje i przegrał, a ten drugi strzelił dla drużyny przeciwnej pięknego gola i wygrał. Nikt nie wymaga łez na pokaz i każdy wie, że w dzisiejszym świecie futbolu piłkarze nieźle się znają, ale umówmy się, każdy z nas przegrał nawet głupi mecz na WF-ie i podejrzewam że mało komu było wtedy do śmiechu. Nawet jeśli grał przeciwko najlepszym kumplom. Nie ferując daleko idących wniosków, coraz więcej do myślenia daje ustawiczne narzekanie Maurizio Sarriego na mentalność jego zawodników.

Źródło: własne

Aby móc dodać komentarz musisz się zalogować lub zarejestrować, jeśli wciąż nie posiadasz u nas konta.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.

close