Przegraliśmy bitwę, ale wojna potrwa jeszcze długo
Dodano: 04.12.2021 18:11 / Ostatnia aktualizacja: 04.12.2021 18:11Nie jest łatwo wykrzesać z siebie choćby odrobinę optymizmu po dwóch lub wręcz trzech słabych meczach. Złość i żal są całkowicie normalne, kiedy widzi się bezradną ekipę The Blues. Nie zmienia to jednak faktu, iż za nami tylko nieudane bitwy. Wojna wciąż trwa i potrwa jeszcze długo.
Jeśli ktokolwiek miałby jeszcze wątpliwości, co do znaczenia postawy środka pola w kontekście funkcjonowania drużyny jako całości, to mecz na Vicarage Road raczej pozbawił go złudzeń. Najwyraźniej to właśnie poczynania pomocników Chelsea pozwoliły na to, aby gracze Watford kompletnie zdominowali początek starcia 14. kolejki Premier League. Wobec słabej formy Rubena Loftus-Cheek'a i jeszcze gorszej dyspozycji Saula Nigueza, Tom Cleverley i Moussa Sissoko mogli robić co tylko chcieli i właśnie to zobaczyliśmy. Przygniatającą przewagę Manchesteru City można jeszcze jakoś przeżyć (choć i to ciężko przełknąć), ale zdominowanie The Blues przez znacznie niżej notowany skład "Szerszeni" to był istny cios na szczękę. Zakrawa na sporą ironię, że mimo wszystko gol zdobyty przez gospodarzy był efektem prezentu zaserwowanego przez wspomnianego Loftus-Cheek'a.
Mecz z Watfordem był ogólnie rzecz biorąc wydarzeniem kuriozalnym, w pełnym tego słowa znaczeniu. Raz, że biorąc pod uwagę jakość gry, obejrzeliśmy najgorsze minuty w wykonaniu Chelsea w tym sezonie. Drugi akapit to jego niesłychana długość. Jedną rzeczą jest przerwa wymuszona pozaboiskowymi wydarzeniami, ale trzeba przecież uwzględnić niezwykłą ilość przerw w grze oraz interwencji medycznych. Trzy, że mimo wszystko udało się go wygrać. I w tym kontekście na pewno należą się wyrazy uznania pod adresem zawodników. Jak wielokrotnie powtarzałem po tym meczu, nie sztuką jest zwyciężać, gdy gra idzie jak z płatka, sztuką zgarnąć trzy punkty, gdy jest się pod kreską. W ostatecznym rozrachunku liczy się ilość wyszarpanych punktów, nie styl.
Dlaczego zatem nie udało się tego dokonać w meczu z West Hamem United, chociaż tym razem wszystko zdawało się funkcjonować jak należy? Rzeczą przekraczającą wszelkie granice wyobraźni jest to, jak w przeciągu trzech meczów, czyli raptem sześciu dni, można było podarować aż trzy bramki rywalom. Wszak gole stracone z Manchesterem United, Watfordem i pierwszy gol z West Hamem padły tylko z powodu niedopuszczalnych błędów. Derbowe starcie na London Stadium potoczyłoby się inaczej, gdyby zawodnicy The Blues znów nie zabawili się w Mikołaja rozdającego prezenty. W tym przypadku nie jest to gdybanie, ale fakt. Gola Manuela Lanziniego po prostu by nie było, bo ta sytuacja została sprokurowana przez duet Jorginho & Edouard Mendy... No właśnie, kto z nich jest większym winowajcą?
Gorsze dni zdarzają się nawet najlepszym i tym razem padło na Senegalskiego bramkarza. O ile można mieć zastrzeżenia do zagrania Jorginho, to jednak Mendy mógł i powinien zachować się inaczej. Druga bramka dla gospodarzy to już nieco większy problem, bo tym razem obrońcy również nie stanęli na wysokości zadania. Choć strzał Jarroda Bowen można jeszcze zakwalifikować jako ten z gatunku nie do końca do obrony. Jednak na pewno nie można powiedzieć tego o uderzeniu Arthura Masuaku. Ta sytuacja była po prostu przysłowiowym gwoździem do trumny samego Edouarda oraz całej Chelsea. Nasza Czarna Pantera nie raz uratowała nam punkty w tym sezonie i na pewno zrobi to jeszcze wielokrotnie. Miejmy tylko nadzieję, że 29-letni bramkarz jak najszybciej zapomni o tym meczu. Bo tym razem grał jak ktoś kompletnie pozbawiony pewności siebie.
Wspomniana seria trzech niezbyt udanych meczów zwróciła uwagę na dwa szczegóły. Po pierwsze, nasuwa się pewne pytanie o sposób gry bez piłki i ogólne ustawienie zespołu. Jak to jest, że wystarczy jedna strata w środku pola, aby rywale mieli praktycznie otwartą autostradę do bramki Chelsea? Czy przypadkiem nie jest tak, że cała ekipa ustawia się zbyt wysoko? Gra ofensywna swoją droga, ale w niektórych momentach wygląda to tak, jakby wszyscy chcieli atakować i nikt nie pamiętał o obronie. Paradoksalnie może być też tak, że w ataku jest po prostu zbyt dużo graczy, przez co przed linią pola karnego robi się niezmierny tłok. Liczę na to, że Thomas Tuchel przeanalizuje tę sferę, bo trzy tak proste i jednocześnie karygodne błędy, w tak krótkim okresie, to trochę zbyt wiele jak na przypadek. Drugą rzeczą jest nadmierne rozgrywanie piłki przez obrońców z wykorzystaniem bramkarza. Ciężko jest odnieść wrażenie, że sami prosimy się o kłopoty tym wiecznym rozgrywaniem akcji przez Mendy'ego. Czasem udaje się wykreować z tego ciekawe sytuacje, ale czasami człowiek wolałby po prostu długą piłkę przed siebie, byle tylko nie oglądać wiecznie tego spaceru po polu minowym.
Szkoda trochę, że cały świat będzie się zachwycał trafieniem Masuaku i nikt już pewnie nie pamięta tego, że gracze Chelsea zmontowali w tym meczu chyba najpiękniejszą akcję sezonu. Mowa oczywiście o bramce Masona Mounta. Tercet Loftus-Cheek - Hakim Ziyech - Mason Mount uraczył nas bramką w stylu "stadiony świata". Rozegrać taką akcję, przy niezłym tempie i na dodatek w powietrzu, potrafią tylko piłkarze najwyższej klasy. Jeśli miałbym znaleźć jakiś pozytyw ostatnich dni, to największym jest właśnie postawa Mounta. Wychowanek The Blues ma za sobą dwa mecze z bramką i asystą na koncie, więc jest to dobry prognostyk. Brakowało Masona w formie, bo jest to gracz, od którego bardzo wiele zależy. Asystujący Ziyech też robi ostatnio sporo dobrego i oby to trwało jak najdłużej.
Porażka w derbowym meczu jest bolesna tym bardziej, że przez co najmniej 45 minut gry wydawało się, że Chelsea wraca na właściwe tory. Wiemy już teraz, że The Blues nie obronią po tej kolejce pozycji lidera, ale czy jest to katastrofa? Czy jest to kres marzeń o sukcesach na ten sezon? Czy wreszcie jest to powód do poddawania w wątpliwość tego wszystkiego, co na Stamford Bridge wypracował Thomas Tuchel i jego zawodnicy? W mojej ocenie odpowiedź jest jednoznaczna. Chelsea przegrała bitwę, ale nie wojnę, a żaden kryzys nie trwa wiecznie.
Aby móc dodać komentarz musisz się zalogować lub zarejestrować, jeśli wciąż nie posiadasz u nas konta.