Hejże ha, przerwa wcale nie jest zła!

Autor: Bryan Thomas Warden Dodano: 02.10.2021 18:58 / Ostatnia aktualizacja: 02.10.2021 18:58

Nie sądziłem, że kiedykolwiek dojdę do takiego wniosku, ale w pewnym sensie cieszy mnie nadchodząca przerwa na mecze reprezentacyjne. Ostatnie spotkania utwierdziły moją osobę w przekonaniu, że nam wszystkim przyda się mała pauza w futbolowej zabawie na klubowym poziomie.

 

Występ przeciwko Manchesterowi City to były chyba najsłabsze zawody Chelsea od chwili pojawienia się w zespole Thomasa Tuchela. Porażka nie była jednak wynikiem tylko słabej postawy The Blues, bo rywal zagrał na bardzo wysokim poziomie. My byliśmy słabi, oni silni, więc porażka boli, ale jakoś łatwiej ją zaakceptować. Co innego, kiedy się patrzyło na niezbyt mocny Juventus i jego poczynania wysadzające w powietrze każdą próbę akcji zaczepnej londyńczyków. Nawet osłabiona i nastawiona na defensywę ekipa Starej Damy była w stanie skleić jedną sensowną akcję, przy której Edouard Mendy musiał skapitulować. Tymczasem drużyna broniąca tytułu najlepszego składu Europy mogła tylko bezradnie bić głową w biało-czarny mur gospodarzy. Z czymś takim trudno się pogodzić, bo jednak nie po to buduje się zespół za wielkie worki złota, żeby oglądać występ jak sprzed lat, gdy kibice Chelsea mogli marzyć o sprowadzaniu najlepszych, względnie najbardziej utalentowanych piłkarzy świata. Spotkań w stylu środowego pojedynku Ligi Mistrzów przerobiliśmy aż nadto i do niedawna wydawało się, że mamy to już za sobą.

 

Co gorsza, w meczu rozegranym w Turynie zabrakło jednej, oczywistej i prozaicznej rzeczy. Mam na myśli aktywność w ofensywie podczas konstruowania akcji. Co z tego, że pomocnicy The Blues często mieli piłkę przy nodze przed polem karnym, skoro Romelu Lukaku czy Kai Havertz wydawali się być wręcz przyklejeni do pilnujących ich obrońców? Zwłaszcza ten pierwszy powinien uświadomić sobie, że napastnik wręcz musi wychodzić na pozycję, musi biegać i być aktywnym. Lukaku jest świetnym graczem, ale zarówno w meczu z Juventusem, jak i wcześniej z Manchesterem City zagrał po prostu zbyt pasywnie. Z litości nie wymieniam tutaj pewnego byłego gracza Ajaxu Amsterdam, ponieważ jego ostatnie poczynania po prostu same się komentują.

 

Wszystko to sprawiało, że mecz z Southampton wzbudzał we mnie pewne obawy. Spodziewałem się, że będzie ciężko i miałem rację, ale coś tak niesamowicie-absurdalnego nawet mi się śniło. W starciu 7. kolejki Premier League mieliśmy przecież praktycznie wszystko. Od dwóch nieuznanych bramek, poprzez interwencję VAR-u, rzut karny, aż do czerwonej kartki i gola uznanego zapewne tylko dzięki dobrodziejstwu goal-line technology. Właściwie zabrakło tylko bramki samobójczej, ale tego niedostatku chyba nikt nie zauważył. Świetnym podsumowaniem spotkania na Stamford Bridge była właśnie ostatnia bramka Chelsea, którą poprzedziły uderzenia w słupek oraz poprzeczkę. Krótko mówiąc, takie historie tylko w wykonaniu The Blues.

 

Jak tu ocenić ten występ? Z jednej strony należą się gratulację, bo udało się wrócić na drogę zwycięstw, mimo niełatwego meczu. Ciężko jednak wyzbyć się wrażenia, że po raz kolejny nasi ulubieńcy skomplikowali sobie sprawę na własne życzenie. Tu już nawet nie chodzi o poważny błąd Bena Chilwella, ale ogólnie o fakt, że zabrakło drugiej bramki, która ustawiłaby to spotkanie. Całe szczęście, że angielski obrońca w pełni zrehabilitował się za wcześniejszy wyskok, bo szkoda byłoby przekreślać ogólnie niezłego występu. Podobnie rzecz ma się z Timo Wernerem, który w pełni zasłużył na swoją, jakże ogromnie ważną, bramkę. Niemiecki napastnik zapracował na nią całą swoją ofiarnością na przestrzeni 90 minut. Podobnie pracowity był Trevoh Chalobah, a drugie już trafienie w sezonie to nie lada wyczyn dla tak młodego gracza, który dopiero walczy o swoje miejsce w ekipie.

 

Mało tych dziwnych zdarzeń? To można dorzucić udział w akcji bramkowej Rossa Barkleya! Konia z rzędem temu, kto jeszcze tydzień temu miałby cień nadziei odnośnie angielskiego pomocnika. Przecież całkiem niedawno gość albo się leczył, albo notował dwuznaczne wygibasy w Dubaju, albo rozrzucał frytki w taksówce. Tymczasem Barkley już w Turynie wypracował idealną okazję Lukaku, a w meczu ze Świętymi popisał się zagraniem, którego kilka lat temu nie powstydziłby się sam Cesc Fabregas. Mimo niewielu minut, ten występ byłego gracza Evertonu trzeba zapisać na spory plus. Kolejny niezły występ zanotował także Ruben Loftus-Cheek, co tylko potwierdza, że nie jest to zawodnik skończony. Lista graczy, których Thomas Tuchel przywrócił do życia jest dostatecznie długa, ale nie zdziwiłbym się, gdyby niebawem trzeba było do niej dopisać dwa wyżej wymienione nazwiska.

 

Miniony tydzień dostarczył wielu emocji, ale odnoszę wrażenie, że przerwa w rozgrywkach przychodzi w dobrym momencie. Piłkarze będą mogli nieco zresetować wyobraźnię, a Thomas Tuchel w spokoju przeanalizuje błędy, których ostatnio było niemało. Oczywiście pozostaje liczyć na to, że podczas spełniania obowiązków ojczyźnianych nikomu nie przytrafi się kontuzja, a gracze obecnie niedostępni wrócą do pełni sił. I niech okres leczenia przebiega w spokoju, bez dziwnych akcji, takich jak ta, którą odstawiła angielska federacja wobec Reece'a Jamesa. Co jak co, ale wysyłanie powołania do leczącego się zawodnika to pomysł godny podlewania kwiatków w czasie deszczu, no ale może niepotrzebnie się czepiam. Chyba lepiej oddać głos trenerowi Chelsea, który najlepiej skomentował tę sytuację, poprzez nawiązanie do gry w piłkę wodną. Swoją drogą, to mam nadzieję, że wspomniany James wyczerpał limit pecha na ten sezon. Nie dość niefortunnego zagrania ręką w szlagierowym meczu z Liverpoolem i włamania do domu, to jeszcze zdarzył się uraz w kolejnym hitowym starciu. Niech on jak najszybciej wraca do gry, bo siła The Blues opiera się na takich graczach jak on.

Aby móc dodać komentarz musisz się zalogować lub zarejestrować, jeśli wciąż nie posiadasz u nas konta.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.

close