To nie jest klub dla napastników
Dodano: 28.03.2021 13:11 / Ostatnia aktualizacja: 28.03.2021 13:11Był kiedyś taki film „To nie jest kraj dla starych ludzi”. Szczerze mówiąc nie mam pojęcia, o czym traktuje to dzieło kinematografii, ponieważ szklany ekran służy mi głównie do oglądania meczów. Nie mogę jednak zaprzeczyć, że tytuł ten brzmi nieco zabawnie. Co więcej, nasuwa mi pewne skojarzenie z niebieską drużyną z zachodniego Londynu. Idąc tym tropem, o Chelsea można by powiedzieć, że to nie jest klub dla napastników.
Temat jest aktualny od lat i przez to dobrze znany. Pewnie nawet nie brałbym go na tapetę, gdyby nie fakt, że podczas reprezentacyjnej przerwy nie ma za bardzo nad czym rozmyślać, a poza tym media jak zwykle podrzucają ciekawe newsy. Jedne są absurdalne, inne interesujące, ale tak czy inaczej, dzięki nim kibic czuje, że żyje.
Klątwa została rzucona już w 2003 roku, czyli z początkiem panowania Romana Abramowicza. Częścią pierwszej wielkiej ofensywy transferowej The Blues było przecież sprowadzenie dwóch niezłych snajperów z Serie A. Niestety ani Hernan Crespo, ani Adrian Mutu nie podbili Premier League. Crespo raz grał, raz odchodził na wypożyczenie. Mutu zamiast wciągać rywali nosem wolał zażywać w ten sposób różnego rodzaju niedozwolone substancje. Z rumuńskim napastnikiem kojarzą się głównie dyskwalifikacja i wieloletni proces sądowy, wraz z wielomilionowym odszkodowaniem dla klubu w tle.
W kolejnych latach przetestowano dosłownie wszystkie spośród możliwych rozwiązań. Sprowadzano napastników z najwyższej światowej półki – Andrij Szewczenko, Fernando Torres czy Diego Costa. Witano młodych zdolnych, takich jak Daniel Sturridge czy Romelu Lukaku. Kupowano gwiazdorów po przejściach w średnim wieku – Nicolas Anelka, czy starzejących się – Samuel Eto’o, Radamel Falcao, Olivier Giroud, Gonzalo Higuain. Wreszcie próbowano nawet średniaków. Przykłady takiej opcji to Demba Ba, Loic Remy czy wreszcie Didier Drogba. Być może dla niektórych to zaskoczenie, ale latem 2004 roku Iworyjczyk był postrzegany właśnie w ten sposób. Koronacja na króla napastników Chelsea miała nadejść dopiero za parę lat.
Jaki był tego rezultat? Dyplomatycznie stwierdzę, że znacznie poniżej oczekiwań. No bo ilu napastników z tego grona tak na serio się sprawdziło? Śmiem twierdzić, że można by zliczyć ich na palcach jednej ręki. O królu królów z Wybrzeża Kości Słoniowej już wspomniałem. Obok niego oczekiwania spełnili tylko Nicolas Anelka i Diego Costa. Można jeszcze dyskutować na temat Oliviera Giroud czy innego Salomona Kalou, ale generalnie rzecz ujmując, dobry napastnik w Chelsea to raczej wyjątek potwierdzający regułę niż norma. Oczywiście pomijając wyżej wymienioną trójkę.
Pytaniem bez odpowiedzi pozostaje to, dlaczego w Chelsea napastnicy radzą sobie tak słabo? Nie ważne, kto grał w pomocy i dogrywał piłki, a przecież w tej formacji specjalistów zawsze mieliśmy z górnej półki. Nie miało znaczenia czy graliśmy piłkę ofensywną jak za Carlo Ancelottiego, czy majster budowlany Jose Mourinho dorzucał cementu do muru budowanego ze swoich zawodników. Tak czy inaczej, snajperzy doprowadzali nas głównie do depresji.
Początkowo wydawało się, że Timo Werner rozwiąże problem i że będzie lepszy od Tammy’ego Abrahama. Dzisiaj wątpliwości rosną, a nadzieja umiera. Niemiecki zawodnik jest naprawdę niezwykłym przypadkiem. Ma szybkość, dynamikę, ze sporą łatwością potrafi zgubić rywali i stanąć oko w oko z bramkarzem. Niestety pokonanie goalkeepera coraz częściej przerasta jego możliwości.
Słaba gra napastników Chelsea musiała uruchomić lawinę spekulacji medialnych, ale ich kaliber przechodzi ludzkie pojęcie. O ile Erling Haaland to cel mający sens, choć w mojej ocenie nieosiągalny, o tyle Romelu Lukaku jest opcją kompletnie oderwaną od rzeczywistości. Młodzieniec z Norwegii robi na boisku rzeczy, które wręcz nie mieszczą się w głowie. Jeśli przyjmiemy, że mając ledwie 20 lat notuje średnio praktycznie bramkę na mecz, to strach pomyśleć, jaki poziom może ostatecznie osiągnąć. Szkopuł w tym, że o takiego gracza trzeba byłoby rywalizować z największymi futbolowymi potęgami. Mało tego, już od dłuższego czasu środowisko skupione wokół Haalanda sugerowało, że Stamford Bridge to nieco zbyt niskie progi dla napastnika Borussii Dortmund. Prędzej trzeba się spodziewać transferu do niebieskiej części Manchesteru lub do Realu Madryt. Poza tym istnieje jeszcze kwestia ceny, a ta nie będzie mała. Nie zdziwiłbym się, gdyby w tym przypadku padł kolejny transferowy rekord. Roman Abramowicz wydał ostatnio tyle pieniędzy, że ciężko spodziewać się kolejnych szaleństw z niebieskiej strony.
Romelu Lukaku był już zawodnikiem Chelsea, mógł zawitać ponownie, ale do tego nie doszło. Czy jest sens walczyć o niego po raz kolejny? Przypuszczam, że wątpię. Styl gry prezentowany przez Belga to raczej nie jest opcja pożądana w szeregach The Blues, a mentalność tego faceta nie do końca pasuje do gry o najwyższe cele. Przesadzam? No to jak wytłumaczyć te krytyczne uwagi pod adresem londyńskiej drużyny po jego transferze do Manchesteru United i analogiczne treści podczas opuszczania Old Trafford? Serio, na pewnym poziomie pewne uwagi można sobie darować, bo w tym biznesie chodzi o kopanie piłki na boisku, a nie o błyszczenie w mediach. Zresztą, Lukaku nie po to odchodził z Anglii, żeby za chwilę do niej wracać. Inter jest dla niego świetną opcją choćby z tego powodu, że ta drużyna ma przed sobą świetlaną przyszłość na krajowym podwórku.
A może problemem nie są napastnicy przychodzący do Chelsea, tylko klub sam w sobie? Ostatecznie główną gwiazdą The Blues bywali pomocnicy. Gra kręciła się raczej wokół Franka Lamparda lub Edena Hazarda niż Didiera Drogby czy Alvaro Moraty. Iworyjczyk był po prostu na tyle wybitną jednostką, że potrafił sobie poradzić nawet w takich okolicznościach, ale reszta nie była w stanie temu sprostać.
Może Chelsea faktycznie nie jest klubem dla napastników?
Aby móc dodać komentarz musisz się zalogować lub zarejestrować, jeśli wciąż nie posiadasz u nas konta.