Against all odds - drużyna, która sięgnęła gwiazd [Część pierwsza - defensywa]

Autor: Mikołaj Biegański Dodano: 04.05.2020 21:04 / Ostatnia aktualizacja: 04.05.2020 21:32

Wśród społeczności kibiców Chelsea zapewne większość pamięta dokładnie finał Ligi Mistrzów z 2012 roku. Jeżeli są wśród nich tacy, którzy byli za mali by go pamiętać albo zaczęli kibicować The Blues później, to z całą pewnością dziesiątki razy oglądali skrót tego spotkania i potrafią bezbłędnie wymienić strzelców bramek i kolejnych wykonawców jedenastek. Ilu z Was zastanawiało się, jakim cudem jeden z najsłabszych zestawów personalnych Chelsea w erze Romana Abramowicza zdołał wygrać rozgrywki, za którymi gonił od początku panowania rosyjskiego magnata? Postanowiłem przyjrzeć się dokładnie piłkarzom, którzy w tamtym czasie decydowali o losach drużyny i ocenić, jakie były realne szanse zespołu na sukces w Champions League.

 

Chelsea – Bayern, 19.05.2012 r, finał Champions League

 

Przy okazji zbliżającej się ósmej rocznicy tryumfu z 2012 roku przyjrzymy się kadrze Chelsea, która wówczas przeciwstawiła się wszystkim niedogodnościom i sprawiła największą niespodziankę od czasu FC Porto. Zacznijmy przegląd wojsk od meczu finałowego, który bezpośrednio decydował o końcowym tryumfie. Pozycji Petra Cecha nie należy kwestionować. Czech rozegrał 5025 minut w całym sezonie, notując 19 czystych kont i wpuszczając zaledwie 57 bramek w 56 meczach. Biorąc pod uwagę jedynie Champions League, wystąpił w 13 spotkaniach, z których pięć zakończył bez straty gola, a kapitulował 12-krotnie. Absolutna legenda klubu, która pamiętała ból porażki w Moskwie z Manchesterem United i farsę, jaką urządził piłkarzom sędzia Henning Ovrebo rok później w starciu z Barceloną. Był jednym z kilku przedstawicieli tzw. starej gwardii w Chelsea. Jego głos w szatni był bardzo ważny, a pewność jaką emanował dodawała wiatru w żagle całemu zespołowi.

 

Na prawej obronie wystąpił w tamtym finale Jose Bosingwa – zawodnik sprowadzany do Chelsea jeszcze przez Jose Mourinho. Portugalczyk grał od początku rozgrywek fazy grupowej, wypadając ze składu dopiero na mecz z Valencią, decydujący o awansie do fazy pucharowej. Potem spędził na placu kolejno 12, 20 i 10 minut w starciach z Napoli i pierwszym meczu z Benfiką, po czym znowu wypadł z kadry. Spotkanie na Stamford Bridge przeciwko Barcelonie obserwował z ławki przez blisko 90 minut, meldując się na placu gry na ostatnie 2 minuty. Wreszcie nadeszły dla niego lepsze dni. Rozegrał blisko 80 minut przeciwko Dumie Katalonii na Camp Nou, choć było to spowodowane kontuzją Garry’ego Cahilla. Wkład Portugalczyka w końcowy sukces był istotny, jednak w przekroju całego sezonu, nie był to wybitny dla niego rok. Jeden gol i trzy asysty w 43 meczach. Z całą pewnością był piłkarzem solidnym, ale nie wyjątkowym, a już na pewno nie takim, jakiego wziąłby do składu trener marzący o wygraniu Ligi Mistrzów.

 

Duet środkowych obrońców tworzyli w finale David Luiz i Garry Cahill. Brazylijczyk występował w składzie od początku rozgrywek. Wielu zarzucało mu nonszalancję i utratę głowy w ważnych momentach. Atutem byłego gracza Benfiki były walory ofensywne oraz bardzo dobre długie podanie. Problem stanowiły błędy defensywne. W zestawieniu z pewnymi Gerrardem Pique czy Jeromem Boatengiem wyglądał jak zawodnik dopiero wchodzący do wielkiej piłki. Garry Neville pisał o nim: Wygląda jak zawodnik sterowany przez 10-latka na Play Station. Trzeba jednak przyznać, że w najważniejszym momencie nie zawiódł. Gdy John Terry wypadał ze składu z powodu czerwonej kartki, zastąpił kapitana i zagrał fenomenalne zawody przeciwko Bayernowi, a także wykorzystał rzut karny w serii jedenastek.

 

Z kolei Garry Cahill wskoczył do składu Chelsea dopiero od fazy pucharowej, a w sumie rozegrał zaledwie 343 minuty w Lidze Mistrzów. Miało to oczywiście związek, nie tyle z formą Anglika, co z jego przynależnością klubową. Garry przybył na Stamford Bridge w styczniu 2012 roku. Został ściągnięty z Boltonu, gdyż profilem bardzo przypominał Johna Terry’ego. Niezbyt szybki, ale silny i skoczny Anglik okazał się dużym wzmocnieniem starzejącego się zespołu The Blues. W sumie rozegrał dwa pełne spotkania przeciwko Napoli na San Paolo i Barcelonie na Stamford Bridge, 31 minut w rewanżu z Benfiką, 12 minut pierwszego meczu z Dumą Katalonii i pełne 120 minut w finale z Bayernem. Jego grę oceniłbym, jako solidną w tamtym czasie, ale daleko było mu do poziomu najlepszych na tej pozycji: Sergio Ramosa czy wspomnianego wcześniej Pique.

 

Wspomnieć należy także kapitana zespołu Johna Terry’ego. Anglik opuścił sporo spotkań w trakcie sezonu 11/12, częściowo z powodu kontuzji kolana, a w dużej mierze z powodu polityki kadrowej ówczesnego menadżera – Andre Villasa-Boasa, który na siłę chciał odmłodzić zespół, ale do tego tematu jeszcze powrócimy. Dość powiedzieć, że reprezentant Synów Albionu rozegrał w sumie o ponad 250 minut mniej niż w poprzednim sezonie, mimo iż Chelsea miała do rozegrania o wiele więcej spotkań, w porównaniu z poprzednią kampanią. Terry jednak nie zawodził w ważnych momentach, pomijając oczywiście nagły odpływ tlenu z mózgu i czerwoną kartkę za faul bez piłki na Alexisie Sanchezie. Opoka obrony, lider na i poza boiskiem, ikona i wciąż, w owym czasie, jeden z najlepszych stoperów na świecie. Podnosił potencjał swoich partnerów w obronie w sposób niebywały i to jemu należy przypisać najwięcej zasług za funkcjonowanie linii defensywnej w Champions League.

 

Lewa obrona to również ikona angielskiej piłki i legenda Chelsea, którą kibice pokochali, mimo wcześniejszej gry dla Arsenalu. Mowa o Ashleyu Cole’u. Zawodnik, który nakrywał czapką Cristiano Ronaldo przez wiele sezonów w Premier League, był niezwykle ważnym elementem układanki Villasa-Boasa, a później Roberto Di Mateo. Anglik wielokrotnie ratował Chelsea przez stratą goli, wybijając piłkę z linii bramkowej, choćby w zremisowanym meczu z Barceloną na Camp Nou. Jego inteligencja boiskowa, umiejętność ustawiania się względem przeciwnika oraz szybkość sprawiały, że był koszmarem dla grających na niego skrzydłowych rywali. Absolutny top na swojej pozycji i bezsprzecznie jeden z kilku filarów drużyny, która zdobyła Puchar Mistrzów w 2012 roku. Dość powiedzieć, że ominął go tylko jeden mecz w całej kampanii, przeciwko Bayerowi Leverkusen.

Aby móc dodać komentarz musisz się zalogować lub zarejestrować, jeśli wciąż nie posiadasz u nas konta.

komentarzy:
05.05.2020 11:44

No fajne. Jeżeli dobrze pamiętam to Bosingwa został ściągnięty przez Scolariego.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.

close