Zanim wszyscy znienawidzimy Jose...
Dodano: 22.11.2019 09:34 / Ostatnia aktualizacja: 24.11.2019 01:11Jose Mourinho w fioletowej kurtce z kogutem na lewej piersi, wśród roześmianych piłkarzy Tottenhamu to widok, który przypomina ponury żart. Jeszcze nie tak dawno wielu kibiców opłakiwało bolesne rozstanie Portugalczyka z drużyną Chelsea, potem musiało przełknąć jego przenosiny na Old Trafford i liczne uszczypliwości rzucane pod adresem byłego klubu, jego kibiców i kolejnych trenerów. Choć dziś ciężko zaakceptować fakt, że legendarny menadżer poprowadzi kolejny z wrogich nam zespołów, to jednak będę tym, który postara się go obronić. Należy pamiętać, że Mourinho jest aktorem, ciągle gra, bez względu na to, na jakiej scenie się znajduje. Jego komentarze to element strategii, która irytuje, zwłaszcza kibiców, którzy czują z nim emocjonalną więź, a teraz przyszło im patrzeć na niego jak na oponenta.
Na pierwszej konferencji w roli trenera Tottenhamu, Mourinho został zapytany czy kiedyś wróci do Chelsea. Portugalczyk odpowiedział:
– Tylko po to, by zdobyć kolejny tytuł mistrzowski, bo tak się dzieje zawsze, gdy tam jestem."
Pragnę zabrać Was w sentymentalną podróż. Nie będzie tutaj peanów pochwalnych, tylko fakty. Chcę abyście zachowali w pamięci dokonania Jose Mourinho w Chelsea i traktowali go z należytym szacunkiem, nawet, jeśli on sam nie zawsze będzie go okazywał wobec Nas – Kibiców. Jeśli ktoś nie zdążył jeszcze, po jego epizodzie w Manchesterze United, wyrzucić z pamięci pięknych chwil z udziałem The Special One na Stamford Bridge, to niech nie robi tego także w trakcie i po jego przygodzie z Tottenhamem. Pamiętajcie, że nikt nie da Wam gwarancji, że Portugalczyk nigdy nie wróci do Chelsea, a choćby odrobina sympatii na dnie serca pozwoli lepiej znieść taką ewentualność.
50 lat oczekiwania…
Jose Mourinho przybywał do Chelsea, jako tryumfator dwóch najważniejszych trofeów w klubowej piłce, zdobywanych rok po roku. Z Porto sięgnął po Puchar Uefa w roku 2003 i Ligę Mistrzów rok później. Roman Abramowicz widział w Portugalczyku jakość, jakiej do tej pory w Chelsea nie było i pragnął, aby nowy trener uczynił z jego klubu europejską potęgę. Sam Mourinho rozpoczął przygodę z The Blues od zdania, które na stałe przeszło do historii angielskiej piłki: „Jestem mistrzem Europy, dlatego uważam, że jestem wyjątkowy”. Przydomek The Special One przylgnął do niego na stałe, a liczne trofea potwierdzały jego słuszność. Pierwszy sezon pracy menadżera okazał się spektakularnym sukcesem. Zespół z zachodniego Londynu sięgnął po mistrzostwo Anglii. O skali osiągnięcia świadczy najlepiej fakt, że był to pierwszy tytuł Chelsea od 50 lat i zarazem pierwszy poważny tryumf pod rządami Romana Abramowicza, którego głód zwycięstw był ogromny.
Sezon 2004/05 był absolutnym potwierdzeniem filozofii Mourinho. Stawianie drużyny ponad indywidualności, przedkładanie efektywności nad stylowość i przesunięcie akcentów w stronę defensywy. Zespół mający w składzie takie osobistości jak John Terry, Didier Drogba, Frank Lampard czy Arjen Robben zanotował fenomenalny wynik w defensywie, tracąc jedynie 15 bramek w 38 meczach Premier League. Niech przemówią liczby, bowiem tamten sezon obfitował w niesamowite statystyki. Chelsea udało się wygrać najwięcej meczów wyjazdowych (15), zachować najwięcej czystych kont (25), stracić najmniej bramek na wyjazdach (9), wygrać najwięcej meczów (29), w tym 9 z rzędu i ostatecznie zdobyć 95 punktów. Tryumf prostoty nad efekciarstwem, tryumf kolektywu nad gwiazdorstwem i wreszcie osobisty tryumf nieco aroganckiego, ale niezwykle ambitnego trenera.
Dokąd tak biegniesz Jose?
Ktoś jeszcze pamięta dwumecze Chelsea z Paris Saint Germain? Nawet, jeśli nie pamiętacie samych meczów to zapewne macie przed oczami pięćdziesięciometrowy sprint Jose Mourinho w kierunku swoich zawodników w 87 minucie spotkania na Stamford Bridge.
Spotkanie w zachodnim Londynie było rewanżem za porażkę 1:3 w Paryżu. Gol Andre Schurrle z 32 minuty zwiastował emocje do końcowego gwizdka, jednak wielu spodziewało się szybszego rozstrzygnięcia. Mijały minuty, a The Blues powoli tracili nadzieję na odwrócenie losów rywalizacji. Gdy nastała wspomniana 87 minuta, którą wielu zapamiętało nie z uwagi na gola, a z uwagi na szaloną radość Mourinho przy linii bocznej, Portugalczyk ruszył w kierunku cieszących się w narożniku zawodników Chelsea, niczym niegdyś na Old Trafford, gdy jego Porto eliminowało drużynę Alexa Fergusona. Menadżer jednak, zamiast rzucić się na swoich piłkarzy i razem z nimi celebrować zwycięskiego gola, odciągał ich od leżącego na murawie Senegalczyka i wydawał ostatnie instrukcje, aby za wszelką cenę utrzymać korzystny rezultat.
Ten obrazek najlepiej oddaje żywiołowość Mourinho, zmieszaną z chłodnym pragmatyzmem. Początkowa radość szybko zamieniła się w kalkulację. Portugalczyk potrafił porywać tłumy swoją energetycznością i impulsywnymi reakcjami, bo wie dokładnie, czego oczekują kibice.
Tryumf nad największym oponentem
Okoliczności meczu z Arsenalem z 2014 roku są niesamowite z kilku powodów. Po pierwsze, z uwagi na wynik. Chelsea wygrała 6-0 i dosłownie zmiotła zespół z Emirates z boiska. Po drugie, doszło do sporej kontrowersji, bo sędzia, w swej niepodważalnej mądrości, wyrzucił z boiska niewłaściwego gracza gości. Ręką w polu karnym interweniował Alex Oxlade-Chamberlain. Zamiast niego, czerwoną kartkę zobaczył Kieran Gibbs. Jakby tego było mało, Arsene Wenger rozgrywał 1000-czny mecz w roli szkoleniowca Arsenalu i umówmy się, nie był to jego dzień.
Jose Mourinho znakomicie wypunktował luki taktyczne Francuza i na pewno czerpał z całej sytuacji niewysłowioną satysfakcję. Nie było w Premier League dwóch bardziej negatywnie nastawionych do siebie menadżerów jak ta dwójka. Wenger zarzucał Mourinho defensywny styl gry i mówił, że Mourinho boi się porażki, ten nazwał w odwecie przeciwnika „specjalistą od przegrywania” i dodał: „jeśli boję się porażki, to tylko dlatego, że nie doznałem ich zbyt wielu”, doszło między nimi nawet do rękoczynów podczas jednego z meczów.
Dla osoby pokroju Jose, pewnej siebie, nie lubiącej przegrywać i konsekwentnie trzymającej się swojego zdania, udowodnienie Arsenowi Wengerowi, że potrafi wygrać także grając efektywnie i ofensywnie musiała być sporą satysfakcją. Tym większą radość musiał odczuć, gdy ostatniego gola w meczu zdobył wprowadzony z ławki Mohamed Salah.
Marzenia odebrane odwiecznemu rywalowi
Gdyby kibice Chelsea mieli wymienić mecze z udziałem Chelsea, które niekoniecznie były najpiękniejsze, najbardziej emocjonujące czy efektowne, ale których wyniki były szczególnie satysfakcjonujące, to obok meczów z Tottenhamem (2-2, dający mistrzostwo Leicester), Manchesterem United (4-0) czy Manchesterem City (2-0 za Sarriego), znajduje się mecz z Liverpoolem na Anfield Road z 2014 roku. Była 36 kolejka sezonu, zespół Brendana Rodgersa przewodził tabeli, mając pięć punktów przewagi nad Chelsea i czując oddech Manchesteru City na plecach. Ciężar gatunkowy spotkania mógłby przytłoczyć każdego. Mourinho, wobec absencji kilku podstawowych graczy, musiał skupić całe siły na defensywie i liczyć na kontry. Taktyka opłaciła się, choć nie bez pomocy piłkarzy The Reds. Pod koniec pierwszej połowy symboliczny upadek zanotowała legenda klubu, Steven Gerrard. Piłkę przejął Demba Ba i pokonał Simona Mignoleta.
Ostatecznego pogrzebania szans Liverpoolu na zwycięstwo w meczu i w konsekwencji na tytuł mistrzowski, dokonał duet Fernando Torres – Willian i choć ten pierwszy mógł sam kończyć akcję, dograł jeszcze do kolegi. Były piłkarz LFC uciszył cały stadion, na którym słychać było tylko okrzyki kibiców Chelsea i oszalałego z radości Jose Mourinho. Portugalczyk ponownie przemierzył linię boczną i poklepując się po piersi, z widniejącym na niej herbem klubu, krzyczał w kierunku kibiców z Londynu.
Dla Jose ten tryumf miał dodatkowy smak. Przez lata Liverpool był największym rywalem drużyny Chelsea, zwłaszcza, jeśli chodzi o rozgrywki Ligi Mistrzów. The Reds dwukrotnie zamykali drogę do finału tych rozgrywek ekipom Mourinho, a możliwość pozbawienia rywala tytułu, na który czekał 24 lata, zwłaszcza w bezpośrednim pojedynku, musiała zadziałać mobilizująco i pokrzepiająco.
Powrót w wielkim stylu
Mourinho rozstawał się z Chelsea w 2007 roku, zostawiając poczucie niedosytu i rozczarowania, jednak nie u kibiców. Fani zawsze wyrażali się ciepło o Portugalczyku i dawali wyrazy swojej sympatii, gdy wracał na Stamford Bridge, choćby, jako trener Interu. Niewielu wierzyło w powrót trenera na Stamford Bridge, zwłaszcza biorąc pod uwagę niecierpliwość Romana Abramowicza, jednak historia napisała wyjątkowy scenariusz. Pierwszy sezon okazał się okresem przejściowym. Menadżer poznał szatnię, przedefiniował cele i styl gry oraz zbudował zaufanie swoich piłkarzy.
Zespołem znakomicie dyrygował najlepszy asystent ligi – Cesc Fabregas, a jego fantastyczne podania na gole zamieniał Diego Costa, który zdobył 20 goli w debiutanckim sezonie w Chelsea. The Blues nie przegrali 13-tu kolejnych ligowych spotkań w Premier League i sięgnęli ostatecznie po trzeci tytuł mistrzowski pod wodzą Mourinho i piąty w historii. Niebiescy dotarli także do finału Pucharu Ligi, w którym pokonali 2:0 Tottenham, wcześniej eliminując m.in. Liverpool, odwiecznego rywala Portugalczyka.
Trener z Setubal nieustannie powtarzał o swojej miłości do klubu i kibiców, a na pierwszej konferencji po powrocie określił się mianem „The Happy One”, co miało podkreślić jego radość z ponownego objęcia sterów w Chelsea.
Choć klub sięgał po tytuły także z Antonio Conte i Carlo Ancelottim, to jednak bez Jose Mourinho nie byłoby CFC w kształcie, jaki widzimy teraz i z tyloma trofeami. Premier League zyskało znakomitego taktyka, gawędziarza i psychologa, a Chelsea uzupełniła galerię sław o nowe nazwisko. Można dyskutować na temat tego, który z trenerów wprowadził w klubie najlepszy styl gry, ale bez wątpienia największymi sukcesami i oddziaływaniem na piłkarzy, kibiców i środowisko może poszczycić się Jose Mourinho.
Aby móc dodać komentarz musisz się zalogować lub zarejestrować, jeśli wciąż nie posiadasz u nas konta.
Jeśli Hoze oszczędzi jakiś głupich komentarzy w stronę Chelsea to spoko
No cóż idzie się tam gdzie dadzą zarobić i tyle.
Za samo objęcie tych pionków z united mam do niego spory żal, a za objęcie żydków to walić go!
Aż zmieniam profilowe