Pułapka średniego sukcesu – odcinek 2021/22

Autor: Bryan Thomas Warden Dodano: 28.05.2022 16:50 / Ostatnia aktualizacja: 28.05.2022 16:50

Piłkarski sezon 2021/22 oficjalnie dobiega końca. Do rozegrania pozostał już tylko finał Ligi Mistrzów, który tym razem fani Chelsea będą mogli obejrzeć jedynie w roli tzw. postronnych obserwatorów. Jak to zwykle bywa, gdy docieramy do kresu, nasuwa się ogrom refleksji i przemyśleń. Krótko mówiąc, nadchodzi czas podsumowań i ocen. Spróbujmy zatem po raz kolejny odpowiedzieć na fundamentalne pytanie: jaki był to sezon?

 

Pewien wysoko postawiony polityk miał niegdyś w zwyczaju używać sformułowania "pułapka średniego rozwoju". Osobiście trochę się znam na polityce, ale na ekonomii znam się trochę mniej, więc ciężko mi orzec, czy ów polityk miał rację w swoich opiniach, czy też nie. Niemniej jednak sama fraza jakoś przypadła mi do gustu, bo intryguje i przyciąga uwagę. Mało tego, ten właśnie trop nasunął mi podobne skojarzenie, w stylu "pułapki średniego sukcesu". Ta fraza z kolei idealnie pasuje do ekipy The Blues. Należy przy tym podkreślić, że nie chodzi tylko o mijający sezon, mamy z tym do czynienia właściwie od lat. Tyle że właśnie w tym sezonie widać to wyjątkowo wyraźnie.

 

W trakcie mijającej kampanii futbolowej piłkarze Chelsea Football Club rozegrali 38 meczów w Premier League, 10 meczów w Lidze Mistrzów, po 6 meczów w FA Cup oraz w EFL Cup. Do tego dorzucić trzeba jeszcze finał Superpucharu Europy oraz dwa mecze Klubowych Mistrzostw Świata. Licznik dobił zatem do 63 spotkań. Dużo czy mało? Łatwiej będzie odpowiedzieć, gdy zestawi się tę liczbę z dokonaniami krajowych oraz europejskich potęg. Mistrzowie oraz wicemistrzowie Anglii rozegrali odpowiednio 57 oraz 63 mecze. Mistrz Hiszpanii i finalista Ligi Mistrzów, czyli Real Madryt dobił do 56 spotkań. Etatowy mistrz Niemiec, czyli Bayern Monachium zagrał 47 razy, mistrzowie Francji z Paris Saint-Germain wybiegali na murawę 50 razy, a gracze AC Milan, czyli nowi czempioni z Włoch, rozegrali 48 meczów. Widać zatem wyraźnie, że Chelsea, ex aequo z Liverpoolem przewodzi w klasyfikacji najbardziej wyeksploatowanych zespołów w całej Europie. Ten fakt na pewno trzeba uwzględnić przy dokonywaniu końcowych ocen, bo 10 meczów w jedną czy w drugą stronę to liczba, która z pewnością odbija się na psychofizycznym stanie piłkarzy.

 

A jakie były to mecze? Wyjątkowo różnorodne. W mijającym sezonie doświadczyliśmy dosłownie wszystkiego, zarówno na boisku, jak i poza nim. Zwycięstwo 4:0 w Lidze Mistrzów nad Juventusem, ligowe triumfy 3:0 z Leicester City i 2:0 z Arsenalem napawały wielką dumą. Sporo frajdy przysporzyło nawet rozbicie bardzo słabych ekip Norwich City 7:0 czy Southampton 6:0. Nie brakowało jednak także wyjątkowo wstydliwych momentów. Na czoło wysuwają się, skromne pod kątem wyniku, ale jakże wymowne pod względem stylu porażki ligowe z Manchesterem City. Bolesne było lanie od Brentford 1:4 czy od Arsenalu 2:4. Paradoksalnie, być może nawet bardziej dołujące były remisy, których uzbierało się aż 11 (a zatem prawie 1/3 rozgrywek ligowych!). Straty punktowe, zwłaszcza w niemalże wygranych meczach, całkowicie pogrążyły nadzieje na sukces już w okolicach końca ubiegłego roku.

 

Nie ma wątpliwości ku temu, że Mason Mount zasłużenie, po raz drugi z rzędu zresztą, wywalczył nagrodę dla najlepszego zawodnika sezonu. Wychowanek akademii Cobham zanotował bardzo dobre rozgrywki, o czym świadczą jego liczby. Dwucyfrowa liczba ligowych bramek i asyst to coś, czego od dawna nie widzieliśmy. Za gracza numer dwa wypada uznać Reece'a Jamesa. Mimo różnych problemów zdrowotnych, prawy defensor The Blues także zanotował świetny sezon. Skoro w klasyfikacji kanadyjskiej był lepszy od Andy'ego Robertsona i gorszy o zaledwie 1 punkt od Trenta Alexandra-Arnolda, przy rozegraniu znacznie mniejszej ilości minut, to mamy do czynienia z piłkarzem wybitnym. Kto na najniższe miejsce podium w wewnętrznej klasyfikacji? Tutaj można wpisać paru graczy. Po raz kolejny solidnie prezentowali się Thiago Silva i Antonio Rudiger. Świetny bywał Mateo Kovacić, tyle że jemu nie zawsze dopisywało zdrowie. Podobnie rzecz ma się z N'Golo Kante. Szanse na świetny sezon miał także Ben Chilwell, ale wiadomo, co go spotkało. Szkoda wielka, bo wydaje się, że moc wahadeł była najważniejszą bronią Chelsea. Za mini odkrycie można uznać Trevoha Chalobaha, bo to w końcu kolejny wychowanek, który umiał przebić się do podstawowego składu.

 

Spore jest grono graczy, którzy nie zawiedli totalnie, ale po których spodziewaliśmy się znacznie więcej. Edouard Mendy, Cesar Azpilicueta, Andreas Christensen, Marcos Alonso czy Jorginho na pewno przyzwyczaili nas do lepszych występów. Trochę ciężko ocenić Rubena Loftus-Cheeka. Wychowanek klubu miewał lepsze i gorsze momenty, ale na jego korzyść przemawia to, że do niedawna kompletną abstrakcją wydawała się w ogóle jego gra na Stamford Bridge. Może zatem warto docenić postawę tego zawodnika?

 

Kto zawiódł najbardziej? Tę konkurencję zapewne wygrywa Romelu Lukaku. Miały być regularnie zdobywane bramki i miało być odegranie roli brakującego elementu w układance Thomasa Tuchela. Tymczasem Belg póki co jest kojarzony z nieporadnością, nieskutecznością, zagubieniem na boisku i ze słynnym wywiadem, w którym wyraził swoją tęsknotę za pewnym miastem na północy Włoch... Z drugiej strony ciężko zwalać całą winę na byłego napastnika Interu, gdy reszta jego kolegów z ofensywy również nie nadążała za grą. Timo Werner tylko przez chwilę przypominał dawnego siebie. Christian Pulisic, Hakim Ziyech czy Kai Havertz nadal cierpią na syndrom "jednostrzałowców". Każdy z nich ma na koncie bramki i udane mecze, ale ma też tygodnie lub miesiące posuchy. Podobnie rzecz ma się w przypadku Calluma Hudson-Odoia, choć tutaj trzeba jeszcze uwzględnić nieco tajemniczą kontuzję z końca sezonu. Jeśli chodzi o takich graczy jak Malang Sarr, Ross Barkley, Saul Niguez czy inny Kenedy, to... im chyba po prostu podziękujemy.

 

Właśnie sprawa kontuzji mocno zdefiniowała ten sezon. Praktycznie nie było gracza, który przez całe rozgrywki uchroniłby się przed większymi lub mniejszymi urazami. A jak jeszcze spadły na nas problemy związane z "wirusem celebrytą", to już po prostu nie było ratunku. Grudniowy kryzys, na który nałożyły się kontuzje i kwarantanny, był momentem krytycznym, w którym zakończyły się, tak wielkie początkowo nadzieje na końcowy sukces w Premier League.

 

Skalę problemów Chelsea dobitnie potwierdza garść słynnych już statystyk. Licznik nieuznanych bramek oraz zmarnowanych okazji strzeleckich czasami dobijał do ilości, w które ciężko uwierzyć. Podobnie ciężko było uwierzyć w to, jak często gracze The Blues "darowali" bramki rywalom, popełniając przy tym błędy rodem ze szkolnego boiska. Wreszcie to, że The Blues, jako pierwsi w historii ligi, nie przegrywali meczu do przerwy musi mocno dawać do myślenia nam kibicom, ale też trenerowi i samym zawodnikom.

 

Tym sposobem dochodzimy do sedna sprawy, czyli do wspomnianej wcześniej pułapki średniego sukcesu. Gdybyśmy spojrzeli na temat pod kątem czysto ilościowym, to ani w tym, ani w ciągu minionych 10 czy 12 sezonów właściwie nie powinniśmy narzekać na zdobyte trofea. W końcu nawet ten sezon kończymy aż z dwoma pucharami na koncie. W ostatnich latach rzadko zdarzały się rozgrywki, które nie przyniosły przynajmniej jednego trofeum. W czym zatem leży problem? Ano w tym, że nigdy nie udało się utrzymać na szczycie dłużej niż przez jeden sezon. Jeśli już raz zdobywaliśmy mistrzostwo kraju, to rok później doświadczaliśmy katastrofy. Tym razem po zdobyciu Ligi Mistrzów nie było kompromitacji, w postaci braku awansu z fazy grupowej, ale kompletne oddanie pola Realowi Madryt na początku ćwierćfinałowej rywalizacji na pewno nie przynosi chwały.

 

Spójrzmy na ten sezon. Niby jest dobrze, bo mamy 3 miejsce w Premier League, co ostatnio było nieosiągalne. Jest Superpuchar Europy i jest Klubowe Mistrzostwo Świata. Czy jest źle? Z pewnością nie jest, ale czy jest całkiem dobrze? Tutaj też mogą być wątpliwości, bo przecież mimo ogromnych problemów różnorodnej natury mogliśmy mieć aż dwa puchary więcej. Gdyby udało się dorzucić przynajmniej Puchar Anglii to odbiór tego sezonu z pewnością byłby dużo lepszy. Znów osiągnęliśmy taki poziom średniego sukcesu, którego nie jesteśmy w stanie przeskoczyć. Pozostaje więc uzasadniony niedosyt, bo od takiej drużyny jak Chelsea można i trzeba wymagać więcej. Tym bardziej, że pod kątem czysto piłkarskim, The Blues nie są słabsi ani od Manchesteru City, ani do Liverpoolu, ani od Realu Madryt czy innego Bayernu Monachium. Gdzie zatem leży nasz problem? Tylko i wyłącznie w mentalności, bo choć piłkarsko działamy jak mistrzowie, to mentalnie postępujemy jak beniaminkowie. W tym sezonie było to widać aż zbyt często.

 

Oceniając ten sezon w 10-stopniowej skali, na pewno należy przyznać ocenę powyżej 5. Wysokość ostatecznej noty jest już jednak sprawą o wiele bardziej dyskusyjną. Choć sam nie chciałbym oceniać minionych rozgrywek w tak negatywny sposób, to jednak chciałbym też zobaczyć, że ten wielki potencjał – który w zespole na pewno jest – został wreszcie wykorzystany. Póki co ciężko oprzeć się wrażeniu, że ta "młoda drużyna" nie zrobiła zbyt wielkiego kroku naprzód od końca ubiegłego sezonu. Inna sprawa, że najwyraźniej idzie nowe, bo mamy już nowego właściciela, a kadra też mocno się zmieni. Może zatem to "nowe" będzie lepsze?

 

Aby móc dodać komentarz musisz się zalogować lub zarejestrować, jeśli wciąż nie posiadasz u nas konta.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.

close