Fot. Getty Images

Mount: Pamiętam 2012 rok. Chcę przeżyć to samo, spełnić marzenie i wygrać Ligę Mistrzów

Autor: Piotr Różalski Dodano: 07.05.2021 11:21 / Ostatnia aktualizacja: 07.05.2021 11:31

Gdy Mason Mount miał 13 lat, 19 maja 2012 roku był świadkiem cudownej nocy w Monachium, gdzie na Alianz Arena Chelsea pokonała miejscowy Bayern Monachium sięgając po pierwsze w historii trofeum Ligi Mistrzów. To właśnie to wydarzenie zainspirowało wychowanka The Blues do odnoszenia dalszych sukcesów na tej ścieżce.

Wyrównujący gol Didiera Drogby, obronione karne przez Petra Čecha, nerwowy konkurs "jedenastek", słynny puchar wzniesiony ku górze na bawarskiej ziemi przez Johna Terry'ego i Franka Lamparda - to są obrazki, które do końca życia utkwią w pamięci zagorzałych fanów CFC, w tym u samego "Mase'a".

– Od tamtej chwili zacząłem marzyć. Oglądałem ten mecz u siebie w domu z rodziną w salonie. Mój tata wtedy wyjątkowo nie kazał mi wcześniej kłaść się spać, bo miało miejsce ważne spotkanie. To było coś nieprawdopodobnego, ta cała atmosfera oraz celebracja. W telewizji miałem okazję obserwować legendy tego klubu, które osiągnęły szczyt świetności – wspomina Mount.

– Ja też chcę tego dokonać z tym zespołem, daliśmy sobie znakomitą okazję na osiągnięcie tego samego sukcesu. Nabraliśmy pewności siebie i wiemy, że możemy tego dokonać. Dzieli nas od tego jeden mecz, który jednak będzie bardzo trudny.

W finale na londyńczyków czeka Manchester City. Przedtem jednak The Blues staną przed szansą zdobycia Pucharu Anglii, bowiem już w przyszły weekend Chelsea w finale zmierzy się z Leicester. W międzyczasie sześciokrotny mistrz kraju rozegra ostatnie cztery spotkania Premier League, w tym jedno z The Citizens jutrzejszego wieczoru.

– To będzie dobra rozgrzewka – zażartował Mason. – W lidze ten mecz będzie miał inny przebieg i atmosferę. City znajduje się na szczycie tabeli i są blisko zapewnienia sobie mistrzostwa. Nasz bieg toczy się w innym rytmie. My walczymy o utrzymanie się w strefie TOP4 i naprawdę niewiele nam brakuje do realizacji celu.

– Parę tygodni później spotkamy się ponownie i to będzie spotkanie zupełnie innej wagi. Dwukrotnie przyjdzie nam się zmierzyć z tym samym przeciwnikiem, ale w zupełnie innych okolicznościach.

Jeśli już odnieśliśmy się do przeżyć sprzed dziewięciu lat, warto nadmienić, że Roberto Di Matteo udało się zdobyć te same trofea, jakie ma szanse zgarnąć zespół Tuchela w tegorocznej kampanii. Wówczas włoskiemu szkoleniowcowi szwajcarskiego pochodzenia udało się dojść do finału FA Cup i wygrać turniej po ograniu Liverpoolu. O zwycięstwie nad Bayernem wspomnieliśmy już wcześniej.

Bardzo podobne są też okoliczności, w jakich obaj panowie przejmowali wartę na ławce trenerskiej. Di Matteo zastąpił André Villasa-Boasa niedługo po przegranym pierwszym meczu 1/8 finału Ligi Mistrzów w Neapolu, zaś Thomas objął kadrę jeszcze przed fazą pucharową europejskich rozgrywek.

– Ten sezon to istny rollercoaster. W zeszłym było wiele wzlotów i upadków, podobnie zresztą jak teraz. Dojrzewamy, czynimy progres i stoimy przed ogromną szansą na wygranie trofeów. W poprzedniej kampanii doszliśmy do finału Pucharu Anglii, ale nie przeskoczyliśmy ostatniej przeszkody.

– Wszyscy chcemy pchnąć wszystko w odpowiednim kierunku i skupić się na wygraniu pucharów oraz osiągnięciu doskonałości. Każdy z nas chce tego dokonać w tym wielkim klubie. Przeszliśmy Atlético i FC Porto, a przeciwko nim zawsze gra się trudno. Pokonaliśmy Real Madryt, jesteśmy w finale, ale robota nie jest skończona. Świętowaliśmy awans, ale to nie koniec naszej misji.

Wiele osób jest pod wrażeniem postępów jakich dokonał Mason przez ostatnie lata. Od momentu wypożyczenia do Derby County, wszystko zmierza u Mounta w odpowiednim kierunku. Za Lamparda zawodnik został wprowadzony do pierwszej drużyny Chelsea, po czym szybko stał się kluczowym graczem. Warto przypomnieć, że reprezentant Anglii trafił do szkółki w Cobham już w wieku sześciu lat.

"Mase" pobił już parę indywidualnych rekordów. Stał się m.in. najmłodszym Anglikiem, który zdobył bramkę dla londyńczyków w półfinale Ligi Mistrzów. Ogółem gol strzelony Królewskim był jego dziewiątym w bieżącym sezonie. Można jedynie żałować, że takich momentów nie mogą obserwować kibice z trybun.

– W takich czasach musisz samemu wytworzyć odpowiednią atmosferę. Cały zespół, sztab, ludzie na trybunach, chłopaki na ławce rezerwowych, wszyscy oni dają wszystko to, czego potrzeba i mocno nas wspierają. W momencie świętowania mogę doskonale usłyszeć wszystkich dookoła krzyczących, biegających, skaczących po boisku w geście triumfu.

– Oczywiście ogarnia mnie ciężkie rozczarowanie, że nie możemy dzielić tych wspaniałych chwil z fanami na trybunach, ponieważ to coś absolutnie wyjątkowego. Przy wypełnionych po brzegi krzesełkach świętowanie byłoby zupełnie czymś innym. Wiem z czym to się je, ale są też chłopcy, którzy nie zaznali takiego uczucia.

– Młodzi czekają, aby poczuć tą atmosferę, ten rwący tłum. Opowiadamy im, jak świetni są to kibice i jaka niesamowita więź nas łączy. Sam nie mogę się doczekać ich powrotu na trybuny i udzielanego przez nich wsparcia, które będzie unosić się nad ziemią – podsumował.

Źródło: "Daily Mail"

Aby móc dodać komentarz musisz się zalogować lub zarejestrować, jeśli wciąż nie posiadasz u nas konta.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.

close