Podział punktów po nudnym spotkaniu. Wnioski po meczu Chelsea 0:0 Manchester United
Dodano: 28.02.2021 20:11 / Ostatnia aktualizacja: 28.02.2021 20:12Thomas Tuchel pozostaje niepokonany. Przyjazd Manchesteru United na Stamford Bridge miał zwiastować emocje, ale niestety powtórzył się schemat. To piąty bezbramkowy remis Czerwonych Diabłów w meczu z zespołem z czołowej szóstki. Chelsea jest poza TOP 4, a zespół Solskjaera nie skrócił dystansu do lidera zza miedzy.
Zachowawczość
Niewiele w tym meczu było momentów, które będziemy wspominać. Była kontrowersja w związku z potencjalnym rzutem karnym, było dosłownie kilka sytuacji z obu stron i to wszystko. Ten mecz nie zapadnie w pamięć kibiców, nie będzie oglądany po czasie ani nie będzie można się nim chwalić. To było typowe spotkanie Manchesteru United z zespołem z czołówki. Brak goli, niewiele emocji, kibic może w tym czasie przysnąć lub wybrać inny mecz. Po raz kolejny drużyna Tuchela ma przewagę w posiadaniu piłki, ale na niewiele się to zdało. Z Atletico sytuacja wyglądała podobnie, choć wtedy Hiszpanie nie oddali nawet jednego celnego strzału. Dziś Manchester próbował, Chelsea też miała swoje sytuacje, ale nie było uderzenia, które zmusiłoby bramkarza którejkolwiek ze stron do wzniesienia się na wyżyny swoich umiejętności. Nie wiem, czy gospodarze i goście są zadowoleni z takiego rezultatu. Pozytywem brak porażki, na minus z pewnością brak realnych korzyści. Czerwone Diabły raczej nie łudzą się na ostateczny triumf w lidze, ale muszą pozostać w TOP 4. Chelsea balansuje między czwartym a piątym miejscem i dzisiejsze zwycięstwo pozwoliłoby wskoczyć do elity. Tak się niestety nie stało i trzeci remis Niemca w Chelsea stał się faktem. Solskjaer z kolei nie powinien być zdziwiony, inny rezultat niż bezbramkowy remis mógłby być dla niego szokiem, a tak - rutyna.
Szczelna defensywa
Mówimy o niewielkim zaangażowaniu w ataki obu drużyn, ale jeśli mamy chwalić kogoś w szeregach The Blues, to chyba najbardziej zasłużył na to Andreas Christensen. Duńczyk zastępuje Thiago Silvę podczas jego absencji i prezentuje się naprawdę dobrze. Zwykle obrońca nie był zbyt pewnym punktem drużyny, ale kiedy gra między Azpilicuetą i Rudigerem to wygląda bardzo dobrze. Stoper miał sto procent (!) celności podań. Wygrywał pojedynki, zachowywał spokój i sprawił, że nieobecność Silvy przeszła niemal niezauważona. Cała defensywa prezentowała wysoki poziom, ale to Duńczyk wyróżnił się najbardziej. Edouard Mendy mimo niepewnych ruchów w rozegraniu zanotował kolejne czyste konto i zaliczył sześć interwencji. Nie był to występ, po którym będziemy nadmiernie chwalić Senegalczyka, ale piłka w siatce Chelsea nie zatrzepotała, a to jest kluczowe. Gdy Thiago Silva już wyzdrowieje, to możemy spodziewać się roszady w trójce stoperów. Zwarty i gotowy do gry jest też Kurt Zouma. Jedno wiemy na pewno: niezależnie od formacji i wyborów personalnych Tuchela w defensywie, obrońcy są w dobrej formie i styl gry nie pozwala dochodzić rywalom do groźnych sytuacji. Niepokoić może uraz Hudsona-Odoia, ale na ten moment nie wiemy, co będzie z Anglikiem. Reece James chętnie zastąpi kolegę, a wszyscy trzymamy kciuki za natychmiastowy powrót wahadłowego. Atakiem wygrywa się spotkania, a obroną tytuły. Być może w tym sezonie to powiedzenie nie znajdzie przełożenia na rzeczywistość, choć jesteśmy cały czas w grze o Ligę Mistrzów i Puchar Anglii. Kto wie, co przyniesie przyszłość...
Walka o czołówkę trwa
Kolejkę zakończymy na piątej pozycji, a kolejny mecz wcale nie będzie łatwiejszy. Nie będzie kontrowersją jeśli powiem, że będzie nawet trudniejszy. Liverpool jest co prawda w dołku, a na Anfield Road wygrało już choćby Burnley, ale to wciąż bardzo trudny teren. Manchester United dzisiejszym meczem znów oddalił się od pierwszego miejsca w tabeli Premier League. Manchester City wygrywa kolejne spotkanie, a Solskjaer i spółka po raz kolejny nie potrafią wygrać meczu z drużyną z czołówki. Niewidoczny był Bruno Fernandes czy Rashford, a najlepiej zaprezentował się chyba Fred. Zabrakło ofensywnej magii, a David De Gea też nie miał zbyt wiele pracy. Wszystkie celne strzały Chelsea były niegroźne, a bezbramkowy remis z każdą minutą stawał się coraz bardziej prawdopodobny. Sześć punktów to nadal dystans, który dzieli The Blues i Czerwone Diabły. Do końca pozostało 12 kolejek, a roszady w tabeli co chwila nas zaskakują. Każdy miał swoje dobre momenty, choć obecnie chyba wiemy już, kto zgarnie mistrzostwo Anglii. Walka jednak wciąż trwa, a Tuchel poniekąd naprawia błędy Lamparda. Trzeba pamiętać, że Niemiec przyszedł w środku sezonu, nie przegrał dotychczas meczu, ale nadal nie jest pewny udziału w przyszłorocznej edycji Ligi Mistrzów. Rywalizacja jest zacięta, a wymagania ogromne. Emocje będziemy mieli do ostatniej kolejki!
- Źródło: własne
Aby móc dodać komentarz musisz się zalogować lub zarejestrować, jeśli wciąż nie posiadasz u nas konta.
Bezbramkowy rezultat z wiceliderem, z którego mimo wszystko trudno być zadowolonym. Oczywiście wciąż należy mieć na uwadze to, że Tuchel pracuje stosunkowo krótko, ale ścisk w ligowej tabeli i zacięta walka o lokaty premiujące do gry w Lidze Mistrzów sprawiają, że brak zwycięstwa w pojedynku z jednym z konkurentów może być zwyczajnie odczuwalny. Może, ale nie musi, ponieważ wszyscy potrafią gubić punkty, co w bieżący weekend uczyniły już ekipy Leicester oraz West Hamu, a wciąż w kryzysie znajduje się Liverpool. Tottenham natomiast pozostaje zagadką i nie wiadomo, czy zdąży wrócić na właściwe tory, zanim sezon dobiegnie końca.
Odnoszę wrażenie, że do dzisiejszego starcia obydwie drużyny przystąpiły przesadnie zmotywowane. Chelsea na fali po ostatnich zwycięstwach i z realną szansą na zbliżenie się do rywala na trzy punkty. Manchester United natomiast miałby świetną okazję odskoczyć od Leicester, a przecież jeszcze przynajmniej matematyka mu pozwala na nieprzerwane myślenie o dogonieniu derbowego przeciwnika. Dlatego bezsprzecznie obu zespołom bardzo zależało, co odbiło się jednak na jakości widowiska.
Mniej więcej do 30 minuty, gdy Olivier Giroud uderzył o słupek, wszyscy piłkarze wykazywali niespotykaną dozę ambicji, wolę walki, stąd zauważalny bardzo wysoki, regularny pressing, lecz także nadmierna liczba fauli. W efekcie trudno było o nadanie rywalizacji pewnego rytmu – mieliśmy rwaną, często przerywaną grę. Chciała wygrać Chelsea, chciał zwyciężyć Manchester. W drugiej połowie jednak, im dłużej utrzymywał się bezbramkowy wynik, obie ekipy najwyraźniej doszły do wniosków, że lepiej już tego nie przegrać - The Blues nie chcieli ponieść pierwszej porażki pod wodzą Tuchela, podopieczni Solskjaera zaś woleli utrzymać bezpieczną przewagę nad rywalem.
Na pewno cieszy to, że nasz trener nie boi się dokonywać zmian w składzie, nawet po wygranych spotkaniach. Reguła, że zwycięskiego składu się nie zmienia, nie obowiązuje. Przed dzisiejszym meczem zaskoczył wystawieniem trzech zawodników – Chilwella, Ziyecha oraz Kante (choć w przypadku tego ostatniego pewnie najmniej).
O ile można było się spodziewać, że Anglik prędzej czy później powróci do podstawowej jedenastki, tak nie sądziłem, że nastąpi to już w bieżący weekend. Chilwell dość długo grzał ławkę rezerwowych, zatem nagłe wystawienie go do składu w starciu z tak silnym przeciwnikiem wiązało się z pewnym ryzykiem. Co prawda były defensor Leicester nie okazał się wartością dodatnią w ofensywie, ale nie będę ukrywać, że pod kątem naszej postawy w obronie czułem się po prostu pewniejszy, niż gdyby miał tam hasać Marcos Alonso. Inna sprawa, że w dzisiejszym spotkaniu, gdy Solskjaer nie mógł skorzystać z Cavaniego i musiał przesunąć Rashforda na środek ataku, korzystając tym samym z usług Jamesa, akurat nasz hiszpański obrońca mógłby zaliczyć całkiem przyzwoite spotkanie.
Walijski skrzydłowy bowiem poza regularnym pressingiem i bieganiem od Christensena do Rudigera czy Chilwella nie pokazał niczego więcej. Zawsze był dość ograniczony i jeden świetny sezon w Swansea wiosny nie czyni. Nie bez powodu jakiś czas temu pojawiło się wiele głosów, zgodnie z którymi Jamesa należy po prostu pożegnać i nie stanowi on materiału na gracza pierwszej jedenastki. W dzisiejszym meczu potwierdził te opinie.
Teraz o Ziyechu – drugiej wyjściowej niespodziance. Na pewno w samym delegowaniu Marokańczyka do boju upatruję kilka korzyści. Po pierwsze, zasługuje na to, aby dostać szansę jak każdy inny zawodnik i nie można przesadnie długo skazywać go na ławkę. Po drugie, jest to także oznaka dla Wernera, że bycie rodakiem trenera czy lekka zwyżka formy w ostatnich tygodniach nie sprawiają, że nagle powinien przestać się martwić o miejsce w składzie. Werner może wywalczyć rzut karny, może dojść do kilku zagrań i stworzyć zagrożenie, ale rezygnacja z niego przy ustalaniu wyjściowej jedenastki na mecz z United po tym, jak uczestniczył w zwycięskim boju z Atletico, jasno pokazuje, że Niemiec wciąż musi dążyć do spełnienia pokładanych w nim nadziei i realizacji wyznaczonych celów. Nieustannie prezentuje zbyt mało jakości, a przede wszystkim – nie trafia do siatki przeciwnika.
Wracając do Ziyecha, muszę przyznać, że zauważyłem w nim pewne zmiany w zachowaniu. Najwidoczniej pobyt na ławce go zmobilizował, ale Marokańczyk także nabrał nieco pokory. W dzisiejszym meczu często oklaskiwał kolegów, doceniał ich zagrania, wydawał się częścią drużyny i bardzo mu zależało. Nie zmienia to jednak faktu, że rozegrał bardzo słabe spotkanie. Owszem, miał dwa czy trzy momenty, w których ładnie zagrał na jeden kontakt z Mountem, a był bardzo bliski zdobycia bramki – na przeszkodzie stanął mu znakomicie dysponowany David de Gea. Niemniej w ogólnym spojrzeniu były piłkarz Ajaksu Amsterdam rozczarował. Niestety, uczynił to po raz kolejny.
Na koniec o Kante – dobrze, że Tuchel zrezygnował z Jorginho. Włoski pomocnik może klepać w środku pola i wycofywać do obrońców, jeżeli gramy z zespołem z drugiej części ligowej tabeli i nie trzeba walczyć o dominację w środku pola. Dzisiaj było inaczej – mierzyliśmy się z drużyną, w której występuje jeden z najlepszych obecnie rozgrywających w Europie i należało mu nakleić plaster, jakim dla Bruno Fernandesa okazał się Kante. Czy były to dobre zawody francuskiego pomocnika? Na pewno trudno powiedzieć, aby Portugalczyk zaistniał, ale z drugiej strony nasz zawodnik dopuścił się kilku nieudanych zagrań czy zdarzyło się źle podać piłkę w ważnych momentach… Niemniej w pamięci mam głównie jego ważne interwencje przy rajdzie Rashforda z lewej strony oraz podaniu McTominaya z prawej przy wydawało się zabójczej kontrze Manchesteru. Reasumując, kilka mocnych plusów po stronie Kante, niemniej wciąż nie jest to ten sam zawodnik, który zachwycał w Leicester czy pierwszym sezonie pod skrzydłami Antonio Conte.
Chciałbym odnieść się jeszcze do kwestii wahadłowego. Niestety, Hudson-Odoi nie jest odpowiednim materiałem na tę pozycję. W dzisiejszym meczu doskonale widzieliśmy, jak wiele wolnej przestrzeni otrzymał Manchester po prawej stronie. Przyczyny upatruję w tym, że Hudson-Odoi to skrzydłowy. Dobrego wahadłowego można ulepić z bocznego obrońcy o umiejętnościach ofensywnych, nie zaś skrzydłowego z potencjałem do gry obronnej. Poza tym nie sądzę, aby Hudson-Odoi ten potencjał wykazywał. Nie mam również pewności, czy jego wydolność organizmu pozwala na to, aby był pożytecznym wahadłowym. Wybiegany to był Marcos Cafu czy nawet Lichtsteiner. Młody Anglik jest szybki, przebojowy, jak na skrzydłowego przystało, ale od wahadłowego wymaga się zdecydowanie więcej. Także podzielności uwagi - podłączanie się do akcji ofensywnych przy jednoczesnym zabezpieczeniu tyłów wcale nie jest takie łatwe.
Martwi mnie także postawa Azpilicuety. Niestety, Hiszpan sporo stracił pod względem kondycyjnym, nogi już nie te same, co kilka lat temu i widać, z jakim trudem wygrywa sprinterskie pojedynki z rywalami. W niektórych przypadkach także je przegrywa. Na małej przestrzeni Azpilicueta wciąż jest nieoceniony – świetnie się zastawi, powalczy ciałem czy zepchnie rywala do linii bocznej/końcowej. Na większym metrażu zaczynają pojawiać się kłopoty. Były piłkarz Marsylii jest naszym żołnierzem, ikoną klubu i pod względem charyzmy oraz ambicji nie ma sobie równych, ale jego forma jest po prostu mocno wątpliwa.
W dzisiejszym spotkaniu wciąż oglądaliśmy rażące niedokładności. Myślę, że się nie pomylę, jeśli napiszę, że przynajmniej pięć nieźle zapowiadających się okazji zaprzepaściliśmy na skutek zagrania za plecy kolegi z zespołu, albo zbyt mocno zaadresowanej do niego piłki. Dokładne, dobre podanie to podstawa uprawiania tego sportu. Elementarz piłki nożnej. Tym bardziej na tym poziomie nie może być takich wpadek. Nie z taką z częstotliwością.
Ponadto mam wrażenie, że zbyt mała liczba zawodników wbiega w pole karne w momencie centry. Dzisiaj kilkakrotnie zauważyłem, że po zagraniu z bocznego sektora boiska w szesnastkę znajduje się w niej tylko Giroud w towarzystwie dwóch rosłych stoperów Czerwonych Diabłów. Nie ma nikogo więcej. Nie wbiegł Kovacic, zabrakło Mounta. Jest to zwyczajne marnowanie potencjału danej akcji, ponieważ co z tego, jeśli uwagę obrońców przeciwnika skupi Giroud, skoro do nikogo poza nim nie można zagrać. W trakcie meczu takie obrazki powracały.
Podejrzewam, że z dzisiejszego remisu nie jest zadowolony zwłaszcza Tuchel. Widać było, że odczuwa frustrację w wyniku zmarnowanych szans. Chciałbym jednak powiedzieć jedno – o ile podoba mi się ekspresja niemieckiego trenera oraz to, że wykazuje zaangażowanie, udziela się w trakcie spotkania i żyje meczem, tak nie chciałbym, aby w pewnym momencie przekroczył granicę. Konstruktywna krytyka i nietraktowanie piłkarzy jak panienki, lecz twarde, po męsku obcowanie z nimi jest wręcz wskazane. Niemniej przesadne wydzieranie się może w pewnym momencie po prostu zaszkodzić. Mam nadzieję, że odbywa się to wyłącznie w obrębie spotkania. Widzę w Tuchelu człowieka, któremu zależy na zbudowaniu fajnej, przyjaznej atmosfery w ekipie i chce dbać o szatnię. Niemniej dobrze wiemy, że jego trudny charakter okazał się problemem w Dortmundzie, a w Paryżu także nie zawsze było sympatycznie. Obyśmy na Stamford Bridge takich historii nie doświadczyli.