Sen niebieskiego lwa czy taktyka "lodołamacz"?
Dodano: 13.11.2021 17:09 / Ostatnia aktualizacja: 13.11.2021 17:09Szczęście w nieszczęściu polega na tym, że choć trzeba przeboleć przerwę na mecze reprezentacyjne, to jednak jest to już ostatnia tego typu przerwa w tym roku. Z braku ciekawszych zjawisk związanych z rozgrywkami Premier League ograniczmy się do rozważań odnośnie dotychczasowych dokonań Chelsea FC.
Czas leci bardzo szybko – po jedenastu kolejkach mamy już za sobą ćwierć sezonu, a jeszcze w tym miesiącu dobijemy do jednej trzeciej rozgrywek. 26 punktów zdobytych na przestrzeni pierwszych 11 meczów Premier League to nie jest najlepszy rezultat w historii The Blues, ale na pewno jeden z lepszych, jeśli spojrzymy na kilka ostatnich sezonów. Ligowy start Thomasa Tuchela jest bardziej okazały od dwóch inauguracji w wykonaniu Franka Lamparda. Co prawda niemiecki szkoleniowiec ustępuje na tym polu Maurizio Sarriemu, który po 11 meczach kampanii 2018/19 miał na koncie 27 "oczek". Na marginesie można jednak dodać, że wówczas taki dorobek wystarczył na zajęcie 2. miejsca w tabeli, a znajdujący się na miejscu 3. Liverpool miał tyle samo punktów. Nawet w "mistrzowskim" sezonie, czyli w kampanii 2016/17 na analogicznym etapie było nieco słabiej niż dzisiaj, ponieważ Chelsea miała 25 punktów i zajmowała 2. miejsce. Kiedy zatem po raz ostatni The Blues byli na szczycie tabeli po rozegraniu 11 spotkań? Trzeba się cofnąć do jesieni roku 2014, czyli aż o 7 długich lat.
Wypada zatem stwierdzić, że trener i zawodnicy Chelsea wykonali kawał dobrej roboty. Najwięcej wygranych meczów w lidze, najmniej straconych bramek, drugie miejsce pod względem ilości bramek zdobytych – te i wiele innych statystyk świadczą o tym, że fotel lidera dla ekipy ze Stamford Bridge nie jest przypadkiem. Na korzyść piłkarzy grających w niebieskich barwach, oprócz samych liczb, świadczy ich ogólna postawa. Właściwie tylko do trzech spotkań ligowych można mieć zastrzeżenia. The Blues oblali egzamin w szlagierze z Manchesterem City, kompletnie oddając pole przeciwnikowi. Równie słabo wyglądała rozpaczliwa obrona jednobramkowego prowadzenia w pojedynku z Brentford. Wreszcie tydzień temu zdarzył się wstydliwy remis z Burnley. Trzy słabsze występy, ale w pozostałych meczach mieliśmy dominację nad rywalami i spokojne triumfy z zazwyczaj kilkoma bramkami. Remis z Liverpoolem jest nieco osobną historią, ale chyba nikt nie odważyłby się ganić The Blues za ten mecz, biorąc pod uwagę niesprzyjające okoliczności, czyli grę w osłabieniu przez 45 minut.
Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? To znaczy źle wcale nie jest, co starałem się podkreślić wyżej, ale jednak sytuacja w tabeli mogłaby i powinna być lepsza. Trzypunktowe prowadzenie nad resztą stawki to w realiach wyspiarskich sytuacja więcej niż stykowa. Wiele wskazuje na to, że w zachodnim Londynie nadal nie udało się rozwiązać problemu, który od miesięcy spędza sen z powiek. Strzelecka niemoc graczy ofensywnych, zwłaszcza w zestawieniu z aktywnością obrońców, jest doprawdy "imponująca". Jeśli komuś się wydawało, że istnym kuriozum był Jorginho w roli najlepszego strzelca zespołu, to radzę się mocno trzymać, bo tym razem może paść na Reece'a Jamesa. Kiedyś już o tym wspominałem, ale może faktycznie jesteśmy świadkami montowania przez Thomasa Tuchela całkowicie nowego, innowacyjnego podejścia do futbolu? Taktyka, nazwijmy ją "lodołamacz", w której gracze ofensywni mają za zadanie jedynie wyzyskiwać przestrzeń i ściągać na siebie uwagę obrońców rywala, podczas gdy wahadłowi i podłączający się do ataków defensorzy zadają śmiertelne ciosy brzmi być może absurdalnie, ale czy nie to właśnie oglądamy w tym sezonie?
Ktoś mógłby stwierdzić: "no dobrze, a może więcej bramek strzelanych przez napastników i ofensywnych pomocników równałoby się pomniejszeniu skuteczności defensorów?" Jest taka możliwość, bo jak wiadomo, każde boiskowe wydarzenie oddziałuje na inne sekwencje zdarzeń. Polecam jednak wrócić do statystyk, tyle że tych dotyczących pojedynczych spotkań. W większości meczów gracze Chelsea kreują tak wiele okazji strzeleckich, że spokojnie wystarczy ich do tego, by nastrzelali się i napastnicy i obrońcy. Wyobraźmy sobie zatem, że niebieski lew nareszcie przebudził się na dobre, to znaczy ofensywa wróciła do dyspozycji choćby tej z końcówki ubiegłego sezonu. Jaki byłby tego efekt? W mojej ocenie The Blues po prostu kompletnie zdominowaliby tę ligę, a przez pozostałe 27 kolejek przeszlibyśmy jak na defiladzie po wygranej wojnie. Liverpool czy Manchester City mają świetnych graczy w ofensywie, ale ich obrońcy nie są w stanie czynić takich cudów jak wspomniany James, Ben Chilwell, Antonio Rudiger i spółka. Chelsea, w której bramkarz i obrońcy spisują się jak dotychczas, a Romelu Lukaku, Timo Werner, Christian Pulisic, Mason Mount czy Kai Havertz grają swój najlepszy futbol, byłaby istnym piłkarskim potworem, jakiego próżno szukać w całej Europie.
Wierzę, że niebieski lew się przebudzi. Rzecz jedynie w tym, aby nie stało się to zbyt późno. Sugerowałbym wręcz, że czas właśnie nadszedł. Leicester City oraz Manchester United, z którymi zmierzymy się już wkrótce, nie imponowały ostatnio formą, ale w szlagierach wszystko się może zdarzyć. Kluczowy okres sezonu, czyli maraton świąteczno - noworoczny jest daleko i blisko zarazem. Nie ulega wątpliwości, że dobrze byłoby przystąpić do niego na pozycji lidera.
Aby móc dodać komentarz musisz się zalogować lub zarejestrować, jeśli wciąż nie posiadasz u nas konta.