Miłość i inne paradoksy

Autor: Bryan Thomas Warden Dodano: 23.10.2021 18:24 / Ostatnia aktualizacja: 23.10.2021 18:24

Zetknąłem się kiedyś z maksymą, zgodnie z którą są w życiu tylko dwie tragedie. Jedną jest utrata tego, czego się pragnie, a drugą jest tego uzyskanie. Może się zdawać, że tkwi w tym sprzeczność, ale jak się człowiek dłużej zastanowi, to można dojść do nieco innych wniosków. A może chodzi tutaj o wymienione w tytule paradoksy?

 

Pragnąłem przekonywującego zwycięstwa w Lidze Mistrzów z Malmö FF. Chciałem dominacji nad rywalem, dobrej gry i wielu bramek. No i to właśnie otrzymałem, podobnie jak wszyscy fani Chelsea, bo w swych marzeniach z pewnością nie byłem osamotniony. W najgorszych snach nie przewidywałbym jednak, że za zwycięstwo, w generalnie najłatwiejszym meczu grupowym, przyjdzie zapłacić tak wysoką cenę. Co z tego, że ani Romelu Lukaku, ani Timo Werner nie błyszczeli ostatnio formą. Zawsze lepiej jest mieć więcej opcji niż mniej, a kontuzje dwóch napastników jeszcze bardziej ograniczyły dostatecznie wąskie pole manewru w pierwszej linii. Myślałem sobie nawet, że chyba wolałbym wymęczone 1:0, byle tylko wszyscy zawodnicy zakończyli ten mecz w pełni sił. Gdyby jeszcze te kontuzje to był wynik ostrej walki z Juventusem o pierwsze miejsce w grupie, ale gdzie tam. Zwykła przystawka z ekipą, która w zasadzie niewiele potrafiła zdziałać na boisku.

 

Łatwo dzisiaj skakać po Thomasie Tuchelu za jego decyzję o wystawieniu Lukaku na ten mecz. Sam niemiecki szkoleniowiec ukręcił przysłowiowy bat na własne plecy, sugerując, jakoby Belg miał być przemęczony. Po co w takim razie wystawiać nie do końca dysponowanego zawodnika? Proponuję postawić się na miejscu Tuchela i spojrzeć na sprawę z jego perspektywy. Nasz trener z pewnością był świadom tego, że mecz ze znacznie słabszym rywalem jest świetną okazją na przełamanie i mentalną odbudowę Lukaku. Wiadomym było także, o czym napisałem wyżej, że bardzo potrzebne jest zdecydowane zwycięstwo i wiele bramek, a do tego napastnicy pasują najlepiej. Wreszcie po trzecie i najważniejsze – sytuacja w tabeli wcale nie sprzyjała temu, aby podchodzić do meczu z Malmö na luzie. Chelsea po prostu musiała wygrać ten mecz, by uspokoić swoją sytuację, a przecież wszyscy pamiętają, jak ostro na Stamford Bridge bronił się Zenit Petersburg. Czy uwzględniając te okoliczności krytyka trenera The Blues jest uzasadniona? Łatwo jest być mądrym po szkodzie.

 

Inna sprawa, że wspomniane "przemęczenie psychiczne" to jedna z wielu, nieco zaskakujących, wypowiedzi Tuchela. Jak to niby jest możliwe, że piłkarz w kwiecie wieku, który od lat rywalizuje o najwyższe cele, przemęczył się psychicznie po nieco ponad dwóch miesiącach sezonu? Podobnie niezrozumiałe są komentarze na temat stanu zdrowia Christiana Pulisica. Raz usłyszeliśmy, że nie widać postępów w leczeniu, a chwilę później, że Amerykanin jest bardzo bliski powrotu do gry. Czy jest w tym jakaś logika? A może trener nie mówi wszystkiego?

 

Na marginesie można dodać, że temat byłego zawodnika Borussii Dortmund robi się coraz cięższy. Nawet nie wiem dlaczego tak bardzo lubię tego piłkarza. Po prostu tak to już w życiu jest, że kogoś się lubi i już. Choć darzę Pulisica sympatią i uważam go za gościa o wielkim potencjale, to coraz mniej dziwią mnie wypowiedzi niektórych fanów Chelsea. Nie zamierzam zapisywać się do klubu skreślających skrzydłowego zza oceanu, ale muszę przyznać, że argumenty przedstawiane przez jego członków nie są bezzasadne. Litości, to miała być zwykła kontuzja, a nie zerwanie więzadeł czy inne złamanie nogi.

 

Między innymi to dlatego marzyłem o tym, aby mecz z Norwich City skończył się z pomyślnym wynikiem i z dobrym stanem zdrowia piłkarzy Chelsea. Tym razem na szczęście marzenia spełniły się w 100%, a starcie z Kanarkami to była dominacja na jaką wszyscy czekaliśmy od dawna. No i tutaj dochodzimy do sporego paradoksu, bo przecież najbardziej okazałe od 2012 roku zwycięstwo ligowe przyszło w momencie kontuzji dwóch klasycznych napastników. Czy ktoś tak uczciwie spodziewał się wyniku 7:0? Przypuszczam, że wątpię. Najwyższe zwycięstwo w Premier League od prawie 9 lat to jedno, ale poprzedniego spotkania, w którym taką ilość goli zaaplikowali angielscy piłkarze The Blues, trzeba by szukać pewnie gdzieś w mrokach historii ubiegłego wieku. Wbrew pozorom jest się z czego cieszyć, bo choć pobiliśmy beniaminka, to chyba nikomu nie trzeba przypominać, ile razy na takich właśnie rywalach się wykładaliśmy.

 

Kolejnym paradoksem jest niesamowita forma strzelecka obrońców The Blues. Tak jak kiedyś mieliśmy "broniących snajperów" w osobach Johna Terry'ego, Garry'ego Cahilla czy Branislava Ivanovicia, tak dzisiaj rywali straszą Ben Chilwell, Reece James, Marcos Alonso albo Trevoh Chalobah. Drugiej ekipy, w której defensorzy notowaliby takie liczby nie ma po prostu na całym świecie. I choćbyśmy bili kolejne transferowe rekordy przy zawodnikach ofensywnych, to od lat strzeleckie i asystenckie możliwości obrońców Chelsea zadziwiają całą piłkarską Europę, a nam w wielu przypadkach ratują skórę.

 

I tak sobie myślę, że między innymi to właśnie za te paradoksy, których wymieniłem pewnie tylko część, tak bardzo kocham niebieską drużynę z Londynu. Na Stamford Bridge po prostu nie sposób się nudzić.

Aby móc dodać komentarz musisz się zalogować lub zarejestrować, jeśli wciąż nie posiadasz u nas konta.

PiterSAW
komentarzy: 1154
26.10.2021 19:46

+1

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.

close