Taktyka spełniająca marzenia
Dodano: 30.05.2021 13:07 / Ostatnia aktualizacja: 30.05.2021 13:07WE MADE IT!!! 29 maja 2021 roku Chelsea Football Club triumfuje w Lidze Mistrzów. Po długich 9 latach The Blues ponownie zdobywają Puchar Europy jako najlepsza drużyna na Starym Kontynencie. Emocje nadal krążą w żyłach, niewysłowiona radość trwa, ale dzień później wszystko wygląda już nieco inaczej i warto zastanowić się nad tym, jak doszło do tego, co teoretycznie nie miało prawa się wydarzyć.
Okres 9 lat to szmat czasu. We współczesnej piłce nożnej to wręcz kilka epok, ale i dla pojedynczego kibica jest to kawał życia. Zapewne każdy z nas wracał myślami do 19 maja 2012 roku. Gdzie wtedy byliśmy? Co się u nas działo? Zgaduję, że dla niejednego fana Chelsea w tym czasie skończyło się dzieciństwo i młodość, a zaczęło dorosłe życie. Niektórzy pewnie założyli rodziny, a niektórzy może nawet dopiero pojawili się na świecie? Niezależnie jednak od naszych osobistych doświadczeń, jedno było pewne – w tym czasie Liga Mistrzów mogła doprowadzać nas wyłącznie do rozpaczy, względnie do szału. No bo z czego się tu cieszyć, jeśli nieobecność jest przeplatana odpadaniem z gry na wczesnym etapie w marnym stylu? Przyznam szczerze, że dla mnie osobiście hymn i logo tych rozgrywek stały się symbolami goryczy i smutku. Myślałem sobie po prostu: "Liga Mistrzów? Okay, to te rozgrywki, które nas nie dotyczą..."
Tym razem miało być podobnie. Nic nie wskazywało na jakąkolwiek niespodziankę w niebieskich barwach, bo przecież w takich kategoriach raczej nikt nie rozpatrywał świetnej gry w fazie grupowej. Cała rzesza piłkarskich "ekspertów" widziała to mniej więcej tak: Chelsea znów zakończy swoją przygodę na etapie 1/8 finału, skoro na Atletico Madryt znacznie większe ekipy łamały sobie zęby. Jeśli FC Porto poradziło sobie z Juventusem, to ugra kolejną sensację z Chelsea. No nie ma opcji, by Real Madryt nie zagrał w finale. Królewscy są stworzeni do wielkich gier, a Zinedine Zidane wie, jak wygrywać ten turniej. No dobra, żarty się skończyły, Pep Guardiola w finale sprowadzi Chelsea na ziemię.
A mimo to The Blues zaskoczyli całą Europę, pokonując The Citizens w finale i wygrywając Ligę Mistrzów. Jak to się stało? Odpowiedzią jest taktyka spełniająca marzenia.
Wiadomo, kto za tym wszystkim stoi. Thomas Tuchel rozegrał fazę pucharową Ligi Mistzów w sposób bliski perfekcji, a mecz finałowy był zwieńczeniem jego kunsztu. Można odnieść wrażenie, że niemiecki trener przed każdym meczem po prostu podchodził do tablicy i rozpisywał na niej wszystko, tłumacząc przy tym swoim piłkarzom: "Panowie, rozegramy to w następujący sposób." Każdy mecz fazy pucharowej toczył się przecież po myśli trenera Chelsea i praktycznie nie było momentów, w których The Blues byliby w opałach. Nie inaczej działo się w finale. Skromne, jednobramkowe zwycięstwo może wydawać się wynikiem szczęśliwym, ale kto oglądał mecz ten wie, że londyński zespół był bezapelacyjnie lepszy. Nie dość, że ekipa ze Stamford Bridge była zdecydowanie groźniejsza pod bramką rywali, to jeszcze Ci ostatni nie byli w stanie w żaden sposób zagrozić oponentom. Taktyka okazała się kluczowa i to dzięki niej srebrny puchar trafił do zachodniego Londynu. Thomas Tuchel po prostu (po raz kolejny) zaszachował przeciwnika.
Oczywiście nawet najlepiej przygotowana taktyka nie pomoże, jeśli nie urzeczywistnią jej odpowiedni wykonawcy. Na szczęście Thomas Tuchel, trener, który rok temu w finale musiał przełknąć gorycz porażki, odnalazł ich w Londynie. Finał był kolejnym widowiskiem, w którym próżno szukać słabych punktów w niebieskich barwach. Edouard Mendy nawet nie musiał się zbytnio wysilać, bo jego partnerzy z linii obronnej zrobili co do nich należało. Cesar Azpilicueta i Antonio Rudiger zawsze byli gdzie być powinni i kasowali nawet najlepiej przemyślane akcje przeciwnika. Katastrofa w postaci kontuzji Thiago Silvy? Nie łamiemy się! Wejdzie Andreas Christensen, zastąpi starszego kolegę w stosunku 1:1 i nikt nawet tego nie zauważy. Reece James i Ben Chilwell, mówiąc piłkarskim żargonem, schowali do kieszeni Raheema Sterlinga i Riyada Mahreza. N'Golo Kante zagrał kolejny mecz życia i może nawet opinie o Złotej Piłce nie są całkiem oderwane od rzeczywistości? Jorginho dzielnie wspierał go w dziele dominacji w środku pola, a kiedy trzeba było, powalczył o piłkę. Ofensywa może nie olśniła, ale bramkowa akcja jest zasługą całej trójki. Mason Mount pięknie dograł do Kaia Havertza, który pokonał Edersona jak najlepszy snajper. Nawet Timo Werner miał w tym swój udział, bo dzięki swojej szybkości rozciągnął obrońców City, tworząc wolną przestrzeń dla młodszego kolegi.
Konia z rzędem temu, kto kilka miesięcy temu przewidywałby, że to właśnie Havertz zdobędzie najważniejszą bramkę sezonu i spełni nasze marzenia? Jesienią krytykowany niemiłosiernie, choć chyba trochę zasłużenie, najdroższy piłkarz w historii drużyny grał katastrofalnie słabo. Potem problemy zdrowotne i mozolna wspinaczka w górę, by pod okiem nowego trenera wreszcie wrócić do formy. Los bywa zabawny. W meczu z Realem Madryt Kai zagrał rewelacyjne zawody, ale zamiast bramki zanotował dwie poprzeczki. Jakby tego było mało, to nieco ponad dwa tygodnie temu zmarnował dużo łatwiejszą sytuację sam na sam z bramkarzem Arsenalu. Na szczęście w finale Ligi Mistrzów karta się odwróciła, a Havertz został bohaterem. Jeśli nadal będzie się rozwijał, to możemy mieć kolejnego wielkiego gracza.
Przed meczem pisałem, że chcę zobaczyć przede wszystkim zaangażowanie. Zapewniałem, że nie będę miał żalu, jeśli piłkarze zagrają na maksimum swoich możliwości. To właśnie od nich otrzymaliśmy. Piłkarze Chelsea wręcz orali murawę stadionu, by zdobyć ten puchar. Grymasy bólu na twarzach Silvy czy Azpilicuety po starciach z rywalami tylko to potwierdzały. The Blues wywalczyli ten triumf wolą walki. Czy po tym meczu znajdzie się jeszcze ktoś, kto stwierdzi, że w tej drużynie nie ma piłkarzy z charakterem?
Wspomnę jeszcze o ekipie rywala. Znając klasę Manchesteru City, spodziewałem się dużo większych kłopotów w finale. Wygląda jednak na to, że choć w tym zespole wielu jest wybitnych graczy, to po raz kolejny byli oni bezradni w starciu z taktyką Chelsea. Niech świadczy o tym zaledwie jeden celny strzał na bramkę Edouarda Mendy'ego, który ani razu nie musiał wysilić się tak jak chociażby w półfinałowym rewanżu. To co utkwi mi w pamięci to jednak zachowanie Pepa Guardioli. Od niepamiętnych czasów darzyłem tego faceta niewytłumaczalną awersją. Nie mam pojęcia skąd ona się brała, bo fakt, że trenował on niegdyś FC Barcelonę naprawdę jest mi obojętny. Po prostu nie przepadałem za nim i już. Tymczasem przyznać muszę, że Pep wykazał się ogromną klasą. Po pierwsze, po meczu z uśmiechem gratulował Thomasowi Tuchelowi, a po drugie, ucałował pamiątkowy medal. Ktoś powie, że to niewiele znaczy, ale ja jestem innego zdania. Zazwyczaj ta pamiątka za drugie miejsce traktowana jest z niechęcią, a duża część zawodników i trenerów od razu zdejmuje ją z szyi. Ciężko się nawet temu dziwić, ale trener Manchesteru zachował się inaczej. Dla mnie osobiście przesłanie tego symbolicznego pocałunku było jasne i można streścić je w słowach: "przegraliśmy, bo rywale byli lepsi, ale doceniam to, że doszliśmy do finału i doceniam trud moich piłkarzy." Nie sądziłem, że kiedyś to powiem: Panie Guardiola, chylę czoło.
Z wielu powodów ta edycja Ligi Mistrzów przejdzie do historii. Zapisał się w niej Olivier Giroud, dzięki swojemu strzeleckiemu wyczynowi w meczu z Sevillą. Edouard Mendy zanotował ilość czystych kont niespotykaną dotychczas dla bramkarzy angielskich drużyn. N'Golo Kante jako defensywny pomocnik trzy razy z rzędu był wybierany man of the match. Kai Havertz jest pierwszym niemieckim piłkarzem, który w finale zdobył bramkę dla zespołu spoza Niemiec. Wreszcie Thomas Tuchel zdobył z Chelsea Ligę Mistrzów, choć jeszcze w fazie grupowej trenował inny zespół.
Dla nas powodem najważniejszym jest to, że to właśnie Chelsea FC znów zdobyła panowanie w Europie. Triumf z roku 2021 jest w sumie odbiciem lustrzanym zwycięstwa sprzed 9 lat. W 2012 roku zwyciężali piłkarze, którzy już wówczas dzierżyli miano legend i zbliżali się do końca pięknych karier. Wówczas nie zachwyciliśmy grą. Nie brakowało głosów, że londyński skład miał masę szczęścia, przy swojej taktyce rozpaczliwej obrony. Tym razem puchar zdobyła młoda drużyna, prowadzona przez piłkarskich dzieciaków, ale dominacja nie podlega dyskusji. Chelsea była bezapelacyjnie lepsza od wszystkich napotkanych rywali i dzisiaj wszyscy zgodnie to przyznają. To przepiękny czas dla wszystkich kibiców The Blues. Cieszmy się, bo ten czas należy do nas!
Warto czekać, warto marzyć, warto śnić...
Aby móc dodać komentarz musisz się zalogować lub zarejestrować, jeśli wciąż nie posiadasz u nas konta.
Skoro udało się postawić zrealizować cel numer 1 w '21 i spełnić marzenie to pora zacząć rozmyślać o kolejnej szansie na takie osiągnięcie. Więc rozmyślajmy dalej o niebieskich migdałach. Może za rok, a może za następną dekadę Nasze rozmyślania znów się spełnią.
Super artykuł