Od euforii do rozpaczy
Dodano: 16.05.2021 12:43 / Ostatnia aktualizacja: 16.05.2021 12:43O tym, że granica pomiędzy euforią a rozpaczą jest bardzo cienka, wiadomo od dawna. Podobnie jest z faktem, że ze szczytu spaść niezwykle łatwo i może się to zdarzyć w mgnieniu oka. A mimo to zwykle nikt nie spodziewa się katastrofy, gdy wszystko idzie jak z płatka. Gdy ta już się zdarzy, pozostają szok, niedowierzanie i w końcu gorycz.
Czegoś takiego nie spodziewali się fani Chelsea Football Club. Jeszcze w ubiegłą niedzielę żyliśmy jak w bajce, wieńcząc tydzień z triumfami nad dwoma wielkimi gigantami klubowej piłki. Wystarczyło jednak parę dni, by wszystko posypało się jak domek z kart. Pokonać Real Madryt i Manchester City, aby chwilę później skompromitować się ze słabym Arsenalem i przegrać finał FA Cup z Leicester City – takie cuda tylko na Stamford Bridge. Jak to w ogóle mogło się stać?
Porażkę z Arsenalem można jeszcze jakoś racjonalnie wytłumaczyć. Wytłumaczyć nie w sensie usprawiedliwiać, ale w sensie zrozumieć, dlaczego do tego doszło. Słaby mecz zawsze może się zdarzyć, a ryzyko porażki trzeba wliczyć w koszty tej zabawy. Boli fakt, że The Blues zagrali znacznie poniżej oczekiwań, choć Arsenal przez 80 % czasu gry nie robił na boisku nic konkretnego. Może Thomas Tuchel trochę przeszarżował z rotacją, może pojawił się element zmęczenia. Nikt nie jest nieomylny i nawet najlepszy mechanizm może zawieść. Okay, przeżyjemy, ale dlaczego było to kolejne zwycięstwo podarowane rywalom? Głupota, jakiej dopuścił się Jorginho, przechodzi ludzkie pojęcie. Dziwię się sobie, ale pierwszy raz muszę to napisać, że najbardziej z całej ekipy szkoda mi było Kepy Arrizabalagi. Hiszpan robił co mógł, by naprawić błąd wyżej wymienionego kolegi i naprawdę niewiele mu do tego zabrakło. Gdyby udało się wyratować tę sytuację, rezerwowy goalkeeper The Blues byłby bohaterem. Nawet gdyby ten mecz zakończył się bezbramkowym remisem, to jeden punkt byłby jakimś tam osiągnięciem, przy słabszej dyspozycji dnia. Na nasze nieszczęście Kanonierzy wiedzieli jak wykorzystać taki prezent od losu. Słaba gra w ofensywie przy murującym bramkę Arsenalu plus błąd sezonu w rozegraniu piłki na własnej połowie to była mieszanka, która po prostu nie mogła się dobrze skończyć.
O ile jednak ligową przegraną można zrozumieć, o tyle kolejny przegrany finał Pucharu Anglii zasługuje na najsroższą krytykę. Nie mam pojęcia, jak można było tak odpuścić ten mecz, zamiast gryźć trawę od pierwszej do ostatniej minuty. Niektórzy twierdzą, że zespół Brendana Rodgersa był znacznie bardziej zmotywowany, że piłkarze Lisów grali z większą pasją itp., ale czy pokazali coś wielkiego na miarę meczu finałowego? Nie wydaje mi się. Niech świadczy o tym, fakt, że poza bramką właściwie nie stworzyli zagrożenia pod bramką Kepy. Nie umniejszam ich sukcesu i nie zamierzam dywagować, kto bardziej zasługiwał na ten puchar. Do szewskiej pasji doprowadza mnie po prostu to, że po raz kolejny przeciwnik wcale nie musi się wysilić, by pokonać Chelsea. Jedna jedyna akcja wystarczy do tego, by skasować marzenia o pucharze.
Inną sprawą pozostają przygody sędziowskie z tego meczu. Wielokrotnie pisałem o tym, że nie interesują mnie ewentualne błędy arbitrów i inne nieprzewidywalne zdarzenia, bo zwycięstwo w finale jest dla mnie obowiązkowe. Nie zmieniam zdania i nie będę zwalał winy na sędziów po tej porażce. Niemniej jednak nie dziwię się osobom, które czują się rozgoryczone decyzjami sędziowskimi. Do niedawna mówiło się przecież, że jakakolwiek pomoc ręką przy akcji ofensywnej powinna ją kasować, podobnie jak to, że nie ma spalonego, gdy wysuniętą częścią ciała nie można zdobyć przepisowej bramki. Tak, wiem, interpretacja przepisów. Tylko że te przepisy jak widać interpretowane są dowolnie, a ich granice wyznacza już tylko wyobraźnia konkretnego sędziego. Jeszcze raz podkreślam, gracze Chelsea przegrali ten mecz na własne życzenie, ale szkoda, że jak zwykle kwestia sędziowania pozostawia po sobie taki dym.
Wiadomo już teraz, że sezon ten nie będzie tak dobry jak mógłby być, bo jeden puchar już odjechał. Tymczasem zdobycie drugiego będzie o wiele, wiele trudniejszym zadaniem. Sytuacja w tabeli ligowej też jest mocno stykowa... Doprawdy ciężko w to uwierzyć, ale zamiast happy endu ta kampania może zakończyć się kompletną katastrofą. W takich kategoriach rozpatrywałbym bowiem finisz, na którym The Blues zostają z pustymi rękami. Nie chciałbym być złym prorokiem, ale od dłuższego czasu prześladowała mnie wizja, w której piłkarzom Chelsea zabraknie sił pod koniec rozgrywek. Obawiałem się tego, że moc zespołu wyczerpie się wskutek wielu tygodni intensywnej walki. Błagam, niech ktoś mi obieca, że to się nie stanie.
Aby móc dodać komentarz musisz się zalogować lub zarejestrować, jeśli wciąż nie posiadasz u nas konta.
Nikt ci nie obieca że będziemy w Top4 i pokażemy ogromną walkę w finale LM,sądzę że dopadła nas nie moc w kluczowym momencie.
Jeszcze jak wspomniane jest stwierdzenie wpadki z Arsenalem gdzie też mecz był istotny w kontekście walki o top4 to już tak słaby mecz w FINALE FA CUPA w naszym wykonaniu jeszcze w tym sezonie nie widziałem..
Przed meczem z Arsenalem w mediach pojawiały się informacje że zarząd nasz planuje zaoferować nowy 3 letni kontrakt dla Tuchela,teraz w sytuacji zdecydowanie odmiennej która była tydzień temu to co zarząd myśli teraz,dalej chcą nagrodzić Tuchela nową umowę?..
Niech będzie że chcą mu zaproponować nową 3 letnią umowę,ALE co będzie gdy nie będzie awansu do top4?
Zarząd dalej będzie za Tuchelem,dalej będzie za nową umową mimo braku awansu do LM?..
Tego wszystkiego dowiemy się w ciągu tygodnia nawet tuż przed finałem LM,ponieważ już w tym tygodniu będzie wiadomo kto będzie w top4,nasza drużyna czy Liverpool.