Wspomnienia z przeszłości i reaktywacja Havertza

Autor: Bryan Thomas Warden Dodano: 13.03.2021 17:20 / Ostatnia aktualizacja: 13.03.2021 17:22

Istnieje teoria, zgodnie z którą historia powtarza się tylko jako farsa lub jako tragedia, jak kto woli. W ciągu paru minionych dni okazało się jednak, że jest to fraza nie warta funta kłaków. Na całe szczęście.

 

Zacznijmy od Dnia Kobiet, bo w tym tygodniu obchodziliśmy to święto. Jeżeli jakimś cudem lub po prostu zwykłym przypadkiem zdarzyłoby się, że te słowa czyta jakaś przedstawicielka damskiego gatunku, uprzejmie proszę o wybaczenie. Wybaczcie drogie Damy, ale dzień 8 marca do końca życia będzie mi się kojarzył nieco inaczej niż z waszym świętem. Przyczyną zamieszania jest fakt, że kilkanaście lat temu się zakochałem, a miało to miejsce właśnie 8 marca pamiętnego roku 2005.

 

Tak, zakochałem się w Chelsea FC, a przysłowiową strzałą Amora był słynny mecz z FC Barceloną w Lidze Mistrzów. Zwycięstwo 4:2 nad Dumą Katalonii to bezsprzecznie jeden z najpiękniejszych meczów, jakie miałem przyjemność oglądać. Czego tam nie było? Był worek bramek, były niesamowite akcje, były wielkie emocje i piękna bramka Johna Terry’ego przesądzająca o wyniku. Po takim widowisku nie miałem innego wyjścia – po prostu musiałem się zakochać.

 

Po latach dochodzę do wniosku, że 8 marca jest generalnie dobrym dniem dla The Blues. Bo oto w tym roku zanotowaliśmy piękne zwycięstwo nad Evertonem 2:0. A co działo się dokładnie rok wcześniej? Ano wtedy też pokonaliśmy Everton i to aż 4:0. W ciągu tych dwóch lat sekwencja zdarzeń była jeszcze bardziej zabawna, bo w jednym i w drugim przypadku starcie z The Toffees poprzedzały mecze z Liverpoolem, które także zakończyły się korzystnie dla londyńczyków. Chelsea jest kobietą? Być może, wszakże „Chelsea” to damskie imię. Jakby mało było w tym wszystkim zabawnych prawidłowości, to przecież za dzień założenia klubu uznawany jest 10 marca, czyli dzień obchodzony jako… dzień mężczyzn.

 

Mecz z Evertonem był bardzo dobrym występem zawodników Thomasa Tuchela, a wynik 2:0 mówi sam za siebie. Czy w meczu z Leeds United nasi ulubieńcy spisali się gorzej? W pewnym sensie nie, ponieważ The Blues znów zaliczyli niezłe zawody. Gracze Chelsea wykazywali duże zaangażowanie, starali się grać swój futbol, kreowali sporo okazji bramkowych, a gdy trzeba było, dobrze się bronili. Jeśli mowa o tym ostatnim obszarze, to warto pochwalić Edouarda Mendy’ego. O ile przyzwyczailiśmy się do tego, że obrońcy stają na wysokości zadania, o tyle postawa Senegalczyka czasami pozostawiała nieco do życzenia. Tym razem jednak bramkarz Chelsea spisał się świetnie i w paru kluczowych momentach utrzymał drużynę przy życiu. Niestety pod bramką rywali zabrakło tego co zwykle, czyli skuteczności. Choć ogólnie rzecz biorąc poczynania całej drużyny wyglądają coraz lepiej, to zdolność do finiszowania akcji nadal szwankuje. Gdyby ten element funkcjonował lepiej to absolutnie nie byłoby do czego się przyczepić w całym teamie ze Stamford Bridge.

 

Wymieniano już wielu zawodników, którzy wyraźnie odżyli po zmianie trenera w Chelsea. Pierwszy szereg otwierają Antonio Rudiger i Andreas Christensen, z doliny zapomnienia wyciągnięto Marcosa Alonso, formą błyszczą Jorginho i Mateo Kovacić, a na flance szaleje Callum Hudson-Odoi. Wygląda jednak na to, że do tego grona można zapisać także Kaia Havertza. Mecz z Evertonem to bezsprzecznie jego najlepsze zawody w niebieskich barwach. Niemiecki pomocnik był bardzo aktywny i wydatnie przyczynił się do zdobycia obydwu bramek. Szkoda wielka, że nie za bardzo popisał się przyjęciem piłki przy własnej bramce i trafienie nie zostało uznane, bo cała akcja z Hudson-Odoiem była wręcz koncertowa. Występ z Leeds też może zapisać sobie na plus, bo znowu robił wiele dobrego pod bramką przeciwników.

 

Warto zwrócić uwagę na dwie rzeczy. Pierwszą z nich jest fakt, że mecz z Evertonem był pierwszym występem Havertza po dłuższej przerwie spowodowanej kontuzją. Gdyby Niemiec rozegrał słabsze zawody, niekoniecznie byłby to powód do krytyki, bo powroty do gry po przerwie sprawiały problemy dużo większym graczom od niego. Tymczasem on od razu zagrał swój mecz sezonu. Co więcej, już w pierwszym meczu pod wodzą Thomasa Tuchela były zawodnik Bayeru Leverkusen zrobił bardzo dobre wrażenie. Było to starcie z Wolverhampton, w którym Havertz oddał sporo strzałów, a pod koniec meczu był nawet bliski zdobycia bramki po dobrym strzale głową. Może zatem Peter Bosz wcale nie minął się z prawdą, gdy sugerował, że Frank Lampard nie ma pomysłu na wykorzystanie możliwości młodego pomocnika? Mało prawdopodobne, by reprezentant Niemiec nagle przypomniał sobie lub w ogóle nauczył się jak kopać piłkę po paru treningach z nowym szkoleniowcem.

 

Nie trzeba będzie długo czekać na to, by Kai Havertz mógł znów udowodnić swoją wartość. Bardzo możliwe, że w rewanżowym meczu 1/8 finału Ligi Mistrzów przyjdzie mu zastąpić Masona Mounta. Młody Anglik, podobnie jak Jorginho, nie będzie mógł walczyć z Atletico Madryt z powodu zawieszenia. Przyznam szczerze, że w chwili gdy gracze ci oglądali żółte kartoniki w pierwszym meczu nie czułem jeszcze zbyt wielkich obaw. Dzisiaj wiem, że ta absencja może być pewnym utrudnieniem, bo ich wkład w grę jest ogromny. Niemniej jednak to Chelsea ma lepszą pozycję wyjściową i to The Blues mają obowiązek awansować do ćwierćfinału. Wszak kadra jest silna i szeroka. Trzeba jedynie znów udowodnić jej potencjał. Zwycięstwo i awans to także plan minimum na mecz z Sheffield United w FA Cup. Ciekawy i nietypowy tydzień nam się zapowiada, bo nieczęsto się zdarza, byśmy mogli cieszyć się tylko emocjami związanymi z grą w pucharach.

Aby móc dodać komentarz musisz się zalogować lub zarejestrować, jeśli wciąż nie posiadasz u nas konta.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.

close