Tradycji stało się zadość
Dodano: 03.04.2022 11:57 / Ostatnia aktualizacja: 03.04.2022 11:57Początek kwietnia i niewyobrażalny łomot od beniaminka / średniaka w meczu ligowym - znacie to? Głupie pytanie, pewnie, że znacie. Wcale nie chodzi tylko o ostatni mecz, bo to już nasza niebieska tradycja.
Wielu już zresztą zauważyło, że rok temu, niemalże co do dnia równo rok temu, odnotowaliśmy podobną kompromitację. Tyle że wówczas Chelsea została znokautowana przez West Bromwich Albion, z wynikiem 2:5. "Efektowny" blamaż 1:4 z Brentford oznacza zatem, że nawet stosunek bramkowy został zachowany. Można tutaj dostrzec także regułę derbową, bo właśnie mecze z londyńskimi ekipami wybitnie nam nie leżą na start kwietnia. Tym razem padło na Brentford, cztery lata temu początek kwietnia "uczciliśmy" porażką z Tottenhamem, a pięć lat temu nosa utarło nam Crystal Palace. Mało tego, wszystkie te mecze graliśmy na własnym podwórku. Po prostu tradycji stało się zadość.
No ale wróćmy do teraźniejszości. Porażkę w meczu z Brentford można skwitować twierdzeniem, iż strata punktów zawsze jest wliczona w ryzyko. Czasem przyjdzie taki dzień, gdy nasi gracze zagrają słabiej, a rywal wzniesie się na wyżyny i tak to właśnie się skończy. Przecież ta porażka nawet nie oznacza katastrofy w ligowej tabeli. Fakt straty kilku "oczek" do czołówki może boleć, ale nad rozlanym mlekiem nie ma sensu płakać, bo The Blues wypadli z wyścigu o tytuł gdzieś mniej więcej na grudniowym lub styczniowym zakręcie. Co prawda Arsenal może doskoczyć na dwa punkty do Chelsea, ale doskoczyć nie oznacza przeskoczyć, więc katastrofa nie grozi.
Szkopuł w tym, że ostatnia ligowa porażka była typowym dla naszych ulubieńców przykładem autosabotażu. Raz, że wyraźnie brakowało woli zwycięstwa i umiejętności przejęcia inicjatywy od pierwszej minuty gry, a dwa to znów pogrążyły nas indywidualne błędy w defensywie. Pierwsza bramka dla rywala to popis niefrasobliwości czy wręcz bezmyślności całej drużyny. Przy drugiej na spacer po polu minowym wybrał się Hakim Ziyech, choć N'Golo Kante też wyłączył myślenie, kompletnie uwalniając Christiana Eriksena, a przy trafieniach numer trzy i cztery nie popisał się Antonio Rudiger. Swoją drogą to niemiecki obrońca zaliczył występ niezwykły. Od nieprawdopodobnej bramki do nieprawdopodobnej nieporadności w defensywie. No ale z nim nigdy nie można się nudzić.
Dobrze podsumował to jeden z komentatorów Canal Plus, metaforycznie stwierdzając, że piłkarze Chelsea chyba "zatruli się" przepiękną bramką Rudigera. Niestety wyglądało na to, że taka diagnoza niewiele odbiegała od rzeczywistości i nie wystawia to dobrej oceny niebieskiej ekipie. Jeśli po zaledwie sześciu minutach od zdobytej bramki rywal obejmuje prowadzenie, a po upływie minut dwunastu są już dwie bramki straty, to wiedz, że coś się dzieje. Być może wszystkim się wydawało, że po wyjściu na prowadzenie pójdzie już z górki i rywal się podda. No cóż, z górki to w sumie poszło, tylko że prosto w przepaść. Winning mentality? Najwyraźniej gospodarze zapomnieli zabrać ją z szatni na ten mecz.
Choć był to występ katastrofalny dla Chelsea, to być możne udałoby się znaleźć w nim pewne pozytywy. Jednym z nich jest genialne podsumowanie sytuacji w formacji ataku. Tkwi w tym pewien paradoks, bo żaden z graczy ofensywnych nie wpisał się na listę strzelców, ale warto zwrócić uwagę na pewną zależność. Kai Havertz po raz kolejny udowodnił, że jako jedyny ma jakieś pojęcie o grze w roli "dziewiątki". Oczywiście reprezentant Niemiec zasłużył na krytykę za niewykorzystane sytuacje, bo miał co najmniej trzy świetne okazje. No ale właśnie tutaj dochodzimy do sedna – on przynajmniej miał te sytuacje. Wiedział, jak się ustawiać, jak wychodzić na pozycje, jak współpracować z kolegami. Po raz kolejny można stwierdzić, że dzięki grze Havertza gra ofensywna po prostu działa. "Kaiser" potrafi coś, o czym Timo Werner i Romelu Lukaku zdają się nie mieć zielonego pojęcia.
W ostatnich tygodniach szczególnie przykro patrzeć na byłego gracza RB Lipsk. W ubiegłym sezonie broniła go jeszcze jego postawa. Liczby nie rzucały na kolana, choć w porównaniu do obecnych statystyk były wręcz bajeczne, ale przynajmniej była walka i bieganie przez 90 minut. Dzisiaj Wernera po prostu nie ma na boisku. W spotkaniu z Norwich spędził na murawie ponad 80 minut, z Newcastle i Brentford grał po godzinie i co wynikło z tych trzech spotkań? Pusty przelot, nic więcej. Byłoby sporym zaskoczeniem, gdyby w przyszłym sezonie Niemiecki napastnik nadal był obecny na Stamford Bridge. W tym przypadku zmiana otoczenia wydaje się być najlepszym wyjściem, zarówno dla Timo, jak i dla Chelsea. Szczęście w nieszczęściu polega na tym, że ewentualne rozstanie powinno być mniej problematyczne niż w przypadku Romelu Lukaku. Belg kosztował krocie, zarabia krocie, a pożytku z niego jak nie było tak nie ma. Wątpliwe zatem, by ktokolwiek chciał zapłacić za niego taką kwotę, która przynajmniej w pewnym stopniu rekompensowałaby koszty poniesione przez Chelsea. Tymczasem sytuacja, w której tak drogi w utrzymaniu zawodnik nic nie daje drużynie, po prostu nie przejdzie na dłuższą metę.
Szkoda, że w tak niewesołych nastrojach będziemy przystępować do jednego z najważniejszych meczów w tym sezonie. Pocieszające są dwie sprawy. Jedna to fakt, że realia Ligi Mistrzów często są diametralnie odmienne od zmagań ligowych, o czym my również już się przekonywaliśmy. Drugą powinno być inne nastawienie mentalne. Kogo jak kogo, ale Realu Madryt to już chyba nikt nie zlekceważy.
Aby móc dodać komentarz musisz się zalogować lub zarejestrować, jeśli wciąż nie posiadasz u nas konta.
Mam urodziny 3 Kwietnia i The Blues chyba postanowili mi je nieco urozmaicić czy to wczorajszym wynikiem czy tym z 03.04.2021 z WBA
Znam ten ból. Przypomina mi się dzień moich 25. urodzin, czyli start sezonu 2017/18. Mecz z Burnley, obryw 2:3 i wylot Cahilla i Fabregasa z boiska. No ale na pocieszenie została debiutancka bramka przystojniaka Alvaro, który zrobił karierę na miarę Wernera :D