Przebijmy ten szklany sufit!

Autor: Bryan Thomas Warden Dodano: 26.03.2022 14:06 / Ostatnia aktualizacja: 26.03.2022 14:09

Ostatnia w tym sezonie (na całe szczęście) przerwa reprezentacyjna to dobry moment na chwilę refleksji. Wszak lwia część kampanii za nami, więc można już wyciągnąć pewne wnioski odnośnie rozgrywek.

 

Chelsea rozegrała 28 meczów ligowych, co stanowi niespełna 3/4 sezonu Premier League. Licznik The Blues dobił do 59 punktów, a na ten moment pozwala to na zajęcie trzeciego miejsca w ligowej tabeli. Przewaga nad Arsenalem, zajmującym miejsce czwarte, wynosi 5 punktów, a szósty Tottenham traci do Chelsea aż 8 "oczek", przy czym Spurs mają jeden mecz rozegrany więcej niż Chelsea i Arsenal. Szkoda wielka, że znacznie większy dystans dzieli nas od drużyn zajmujących dwa najwyższe miejsca podium. Manchester City odjechał na 11 punktów, a przewaga Liverpoolu to okrągłe 10 "oczek". The Citizens i The Reds rozegrali co prawda jeden mecz więcej, ale tak czy inaczej, sprawa wydaje się być rozstrzygnięta. Na niekorzyść Chelsea oczywiście.

 

Czy sytuacja jest dobra, bardzo dobra czy po prostu średnia? Ile osób, tyle opinii. Niemniej jednak można stwierdzić, że na dwa miesiące przed końcem zabawy pod tytułem sezon 2021/22 sytuacja Chelsea jest stabilna. Miejsce w przysłowiowej "top cztery" jest bezpieczne. Zawodnicy Thomasa Tuchela w pełni zasłużenie dotarli do ćwierćfinału Ligi Mistrzów oraz do półfinału FA Cup. Real Madryt, z którym przyjdzie się zmierzyć w Champions League, to rywal z najwyższej półki, ale będący w zasięgu Chelsea. Z kolei w Pucharze Anglii w zasadzie od początku rozgrywek londyńska ekipa ma furę szczęścia, bo dopiero w półfinale los skojarzył nas z rywalem poziomu Premier League. I to rywalem, przy całym szacunku do Crystal Palace, raczej średniego kalibru. Tak czy inaczej są duże szanse na to, że The Blues po raz trzeci z rzędu zagrają w finale krajowego pucharu.

 

Można by rzec, że powoli, krok po kroku, Chelsea zmierza do przodu i po prostu wykonuje swoje zadanie na ten sezon. Są już dwa trofea w tej kampanii i są szanse na coś jeszcze, więc teoretycznie, nie jest źle. Wszelkie dokonania wypada docenić tym bardziej, że problemów w obecnym sezonie niebieska ekipa ma aż nadto. Sama plaga kontuzji i wykluczeń z powodu "wirusa celebryty" mogłyby położyć niejedną drużynę, ale do tego trzeba jeszcze dodać całe zamieszanie związane z osobą Romana Abramowicza i wzięcie klubu na celownik przez niezwykle bohaterski rząd Zjednoczonego Królestwa, co na pewno nie działało na korzyść niebieskich barw. Tymczasem Thomas Tuchel, Petr Cech, Marina Granowskaja i spółka przeprowadzili drużynę przez kryzys i dzisiaj wydaje się, że najgorsze jest już za nami. Wokół klubu jest nieco spokojniej. Na murawie też mamy stabilność, bo od 15 stycznia Chelsea nie przegrała meczu. Owszem, do stylu gry często można było się przywalać, ale w ostatnim czasie The Blues regularnie zwyciężali, zarówno w lidze, jak i w pucharach.

 

Pewnym wyjątkiem na tle tej zwycięskiej passy był finał Carabao Cup i właśnie ten mecz stał się dla mnie pewnym symbolem. Był to moment, który uświadomił mi pewną gorzką prawdę dotyczącą The Blues. Paradoksalnie nie był to wcale występ zły. Śmiem twierdzić, że ekipa Tuchela zaprezentowała w nim kawał świetnego futbolu. Chelsea stworzyła masę sytuacji strzeleckich i walczyła jak równy z równym z jedną z najsilniejszych ekip na kontynencie. Mało tego, przecież w tym meczu zdobyliśmy chyba ze trzy bramki... Tyle że ze spalonego. Kiedy Kepa Arrizabalaga posyłał piłkę w trybuny, kończąc tym samym niezwykły konkurs rzutów karnych, pomyślałem sobie, że w tym momencie do Chelsea jak ulał pasuje znane powiedzenie, którym przed laty charakteryzowano reprezentację Hiszpanii: "Gramy pięknie jak nigdy. Przegrywamy jak zawsze".

 

Tutaj dochodzimy do sedna sprawy i do jedynego zastrzeżenia, które mam do Thomasa Tuchela jako trenera Chelsea. Mecz z Liverpoolem to był taki klasyczny przykład spotkania, w którym jego zawodnicy mają wszystko, by osiągnąć sukces, ale w decydujących chwilach dopada ich niepojęta niemoc. Wszystko gra i działa, piłka jest wykładana jak na tacy w wielu sytuacjach, wystarczy tylko dobić ją do siatki, lecz właśnie wtedy brakuje kropki nad "i". Co niezwykle ważne, sprawa ciągnie się od ubiegłego sezonu, bo choć był to sezon piękny, to mogło być jeszcze lepiej. Obok pucharu za zdobycie Ligi Mistrzów mógł przecież stać Puchar Anglii. Tym sposobem Thomas Tuchel wycisnąłby absolutne maksimum z poprzedniej kampanii i zacząłby budować swój pomnik obok Stamford Bridge. Oczywiście niemiecki trener samym wywalczeniem Ligi Mistrzów zapisał się w klubowej historii, ale czemu nie sięgać po wielkość, gdy ta jest w zasięgu ręki?

 

Momentami zwyczajnie boli to, że Chelsea wcale nie jest słabsza od Manchesteru City czy Liverpoolu. Różnica polega jedynie na tym, że The Blues wciąż brakuje wyrachowania i umiejętności "zabijania" meczów. Można przymknąć oko na jakiś tam niewiele znaczący puchar opatrzony nazwą napoju energetycznego, ale warto przyjrzeć się wynikom meczów ligowych. Owszem, trochę ociera się to o gdybanie, niemniej jednak trzeba przecież wyciągać wnioski z niepowodzeń. Weźmy chociażby dwa remisy z Brighton oraz podziały punktów z Burnley i Evertonem. Mamy cztery mecze, w których to Chelsea pierwsza wychodziła na prowadzenie, ale nie potrafiła utrzymać przewagi. Gdyby to się udało, mielibyśmy aż osiem punktów więcej na ten moment. A przecież jesienne mecze z Manchesterem United czy West Hamem United również nie musiały kończyć się stratą punktów. W tym sezonie mieliśmy tak naprawdę tylko dwa mecze – o ironio z tym samym rywalem, czyli z Manchesterem City, w których The Blues autentycznie byli bezradni i nie zasługiwali na zdobycz punktową. Cała reszta remisów i porażek, to było niestety działanie na własne życzenie. Na własne życzenie straciliśmy mnóstwo punktów, dzięki którym Chelsea mogła realnie walczyć o tytuł mistrzowski.

 

Żeby była jasność, bardzo lubię Thomasa Tuchela i doceniam to, czego już dokonał jako trener Chelsea. Jest świetnym trenerem i szczerze mówiąc, na ten moment nie chciałbym wymieniać go na kogokolwiek innego. Tuchel to po prostu odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu i jeśli nie stanie się nic nieprzewidywalnego, czytaj, jeśli nowy właściciel nie zapragnie wysadzić panującego na Stamford Bridge ładu w powietrze, za parę miesięcy Thomas zacznie swój trzeci sezon w roli trenera The Blues. Wbrew pozorom, jest to spore osiągnięcie wśród szkoleniowców Chelsea.

 

Pojawia się jednak pytanie: czy prowadzony przez niego zespół będzie w stanie wreszcie przebić szklany sufit, stając się wiodącą siłą w Anglii i w Europie? Chelsea ma ku temu potencjał, tylko trzeba to wreszcie wykorzystać. Od lat The Blues są słusznie uznawani za "trzecią siłę" w Premier League, ale przecież celem zawsze powinno być miejsce pierwsze. Nadszedł czas, aby niebieski skład nabrał wreszcie wyrachowania, a winning mentality z okazyjnego zjawiska stała się normą. Mimo zamieszania wokół klubu, jakie aktualnie nam towarzyszy, ogólna koniunktura dla Chelsea jest najkorzystniejsza od lat, tak więc...

 

Panie Tuchel, wykorzystajmy ją. Jeśli nie wykorzystamy jej z Panem, to z kim?

Aby móc dodać komentarz musisz się zalogować lub zarejestrować, jeśli wciąż nie posiadasz u nas konta.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.

close