Niewykorzystane sytuacje... i tak dalej

Autor: Bryan Thomas Warden Dodano: 06.11.2021 19:35 / Ostatnia aktualizacja: 06.11.2021 19:35

No i nie udało się przejść suchą stopą do kolejnej przerwy reprezentacyjnej. Szczęście było blisko, ale jednak przyszło przełknąć gorzką pigułkę. Wielu fanów Chelsea zapewne zadaje sobie teraz pytania: jak? Dlaczego? O co chodzi? Odpowiedzi są proste i skomplikowane jednocześnie.

 

Można polecieć klasyką i zrzucić wszystko na karb nieskuteczności. Krew w żyłach pali, kiedy się spojrzy na ilość strzałów oddanych przez graczy Chelsea w meczu z Burnley. O ile jednak po pierwszej połowie nie można było mieć zbyt wiele żalu do gospodarzy, o tyle w drugiej części gry sytuacja odmieniła się diametralnie. W pierwszej połowie Nick Pope rozegrał po prostu fantastyczne zawody. Po przerwie Anglik również grał świetnie, ale próby The Blues były już znacznie gorsze. Pierwsze 45 minut naprawdę nie było złe, a bramkowa akcja Reece'a Jamesa i Kaia Havertza była majstersztykiem. Po przerwie wystarczyło przecież tylko postawić kropkę nad "i", a wszyscy kończylibyśmy ten weekend w zupełnie innych nastrojach...

 

W tym punkcie muszę wrzucić przysłowiowy kamyczek do ogródka Thomasa Tuchela. Ja wiem, że za seryjnie marnowane okazje strzeleckie trener nie może ponosić bezpośredniej odpowiedzialności. Jednak to właśnie on decyduje o tym, kto na murawie będzie miał te okazje. Innymi słowy, personalne wybory chyba nie były dzisiaj najbardziej trafne, a już reakcja na boiskowe wydarzenia była kompletnie spóźniona. Gracze tacy jak Callum Hudson-Odoi, Ross Barkley czy wspomniany wcześniej Havertz byli do zmiany już mniej więcej w okolicach 70 minuty. Jeśli nawet trener The Blues faktycznie chciał oszczędzać Masona Mounta czy Christiana Pulisica, to przecież znacznie wcześniej można było sięgnąć po Rubena Loftus-Cheek'a czy nawet Hakima Ziyecha. To, że gra ofensywna "siadła" było aż nadto widoczne. Piłkarze zasługują na solidną połajankę za swoją nieskuteczność, ale trener powinien zareagować wcześniej, skoro drugiej bramki nie było.

 

Spore emocje wzbudziła w tym meczu osoba Rossa Barkleya. Osobiście byłem bardzo zaskoczony jego obecnością w podstawowym składzie, choć musze przyznać, że od dłuższego czasu chciałem zobaczyć go od pierwszej minuty w meczu Premier League. Owa chęć wynikała z prostego faktu, iż w ostatnich tygodniach Barkley dawał bardzo dobre zmiany. Wyglądał całkiem solidnie, gdy wchodził na murawę w trakcie gry i potrafił zanotować kluczowe zagranie, tak jak w pamiętnym meczu z Southampton. Niestety dzisiejszy występ Rossa nie tyle nie powalił na kolana, ile wyjaśnił, dlaczego lepiej wykorzystywać go jako zmiennika. Anglik przez cały mecz przeplatał dobre zagrania słabymi, a jego strzały pozostawiały bardzo dużo do życzenia. Ostatnia akcja, w której miał obowiązek przynajmniej trafić w światło bramki to był istny dramat. Piłkarz na tym poziomie po prostu nie ma prawa notować takich kiksów. Nie zamierzam zrzucać na niego winy za tę porażkę, ale w tym meczu Ross po prostu mnie zawiódł. Sądzę zresztą, że nie tylko mnie.

 

Niezwykle bolesny jest fakt, że był to typowy przykład meczu do wygrania. Wystarczyła odrobina dokładności i opanowania, a nawet bramkarz rywali nie byłby w stanie nic zdziałać. Wiem, że to kontrowersyjna teza, ale w moim przekonaniu dzisiaj najbardziej zabrakło... Romelu Lukaku. Belgijski czołg byłby wręcz idealny do walki z twardymi defensorami Burnley. Nawet gdyby Lukaku nie musiał narzekać na nadmiar okazji strzeleckich, to jednak byłby w stanie trochę poprzestawiać obrońców rywala, dzięki czemu reszta niebieskiego składu miałaby więcej wolnych przestrzeni. A poza tym wierzę, że nawet w dużym tłoku jakaś niezła wrzutka mogłaby być zamieniona przez niego na bramkę.

 

Choć gra na 1:0 nigdy nie jest dobrym pomysłem, to jednak można zrobić to znacznie lepiej. Dowodem może być chociażby mecz Ligi Mistrzów z Malmö FF. W Szwecji gracze The Blues też nie grzeszyli skutecznością, ale przynajmniej przez 90 minut grali swój futbol. Tymczasem w meczu 11. kolejki ligi angielskiej daliśmy się wciągnąć w szarpaną piłkę "na aferę", która jest naturalnym środowiskiem dla graczy Burnley. No i taki obrót spraw po prostu nie mógł się dobrze skończyć, jeśli miało się na koncie tylko jedno trafienie.

 

Niewielkim, ale jednak pocieszeniem pozostaje fakt, że Chelsea utrzyma się na fotelu lidera po tej kolejce. Problem w tym, że przewaga nad Manchesterem City zmalała do trzech "oczek", a Liverpool znów może groźnie doskoczyć na zaledwie jeden punkt. Szkoda, ale to wszystko serwujemy sobie na własne życzenie. Pozostaje mieć nadzieję, że wirus nieskuteczności dopadł nas na chwilę, bo po przerwie reprezentacyjnej znów przyjdzie czas na starcia z ekipami największego kalibru.

Aby móc dodać komentarz musisz się zalogować lub zarejestrować, jeśli wciąż nie posiadasz u nas konta.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.

close