Forma Lukaku, kontrakty Rudigera i złoto w Newcastle, czyli bez paniki

Autor: Bryan Thomas Warden Dodano: 09.10.2021 15:15 / Ostatnia aktualizacja: 09.10.2021 15:15

Skoro ledwie tydzień temu wyraziłem niecodzienną mieszankę ulgi i radości, wynikającą z nadejścia przerwy reprezentacyjnej, no to teraz nie będę na nią narzekał. Raz, że głupio byłoby tak szybko zmieniać zdanie. A dwa to tym razem nawet w przerwie dzieją się całkiem interesujące rzeczy.

 

Pierwszą z nich jest świetna forma Romelu Lukaku w meczu belgijskiej ekipy. Big Rom strzelił niezłej urody bramkę Francuzom, o mały włos nie rozrywając przy tym siatki. Mógł mieć jeszcze jedno trafienie i mógł wysłać swoją reprezentację do finału Ligi Narodów. Mógł, no ale... wiemy jak owa akcja się zakończyła. Nawiasem mówiąc, Timo Werner pewnie pocieszał po tym meczu swojego kolegę treścią w stylu: Stary, nie przejmuj się. Widać u nas to "rodzinne". Z kolei fani Chelsea mogą żałować, że póki co występy Lukaku w niebieskich barwach nie są aż tak imponujące. Owszem, żałować można, ale czy jest to powód do rozpaczy i frustracji? Z pewnością nie i to z co najmniej dwóch powodów. Przede wszystkim trzeba mieć na uwadze to, że napastnik The Blues gra ze swoimi kadrowymi kolegami od wielu lat. Styl gry Belgów od dłuższego czasu jest niezmienny, podobnie jak osoba trenera. Niedawno samo Roberto Martinez zwrócił zresztą uwagę na to, że z atletycznym snajperem współpracuje mniej więcej od dekady. Nie ma sensu porównywać tego z niespełna dwoma miesiącami treningów pod okiem Thomasa Tuchela. Być może nieco racji miał Antonio Conte, gdy zasugerował, że Chelsea nie ma pomysłu na wykorzystanie potencjału byłego zawodnika Interu Mediolan. Przy czym jednak ciężko spodziewać się, że wszystko będzie idealnie grało po kilku tygodniach wspólnej zabawy.

 

Warto zwrócić uwagę, że start Lukaku we Włoszech również nie zwalał z nóg. Wówczas, po 7 kolejkach ligowych, miał on na koncie 3 bramki w Serie A i ani jednego trafienia w Lidze Mistrzów. Obecnie, po upływie analogicznego okresu, zaliczył 3 trafienia w Premier League i 1 bramkę w europejskich pucharach. Co więcej, tym razem rozegrał jeden mecz ligowy mniej, ponieważ jego debiut odbył się dopiero w meczu z Arsenalem. Widać zatem, że początki w Chelsea nie są gorsze od pierwszych rozdziałów przygody na Półwyspie Apenińskim. Może zatem wspomniany Conte przez pewien czas również musiał szukać sposobu na wykorzystanie pełni potencjału swojego napastnika?

 

Inną sprawą jest, ogólnie rzecz biorąc, słaba dyspozycja pozostałych graczy ofensywnych Chelsea. Mason Mount zaczął ten sezon z niezbyt wysokiego pułapu i tak naprawdę dopiero w ostatnim meczu z Southampton przypominał gracza z ubiegłego sezonu. Straszne wahania formy notuje Kai Havertz. Christian Pulisic ma problemy wiadomej natury, a Timo Werner musi ostro walczyć o miejsce w składzie. Fakt, że dotychczas asysty przy bramkach Lukaku zaliczali obrońcy i pomocnik – Reece James, Cesar Azpilicueta i Mateo Kovacić – też o czymś świadczy. Jednakowoż wymienieni wyżej gracze z przedniej formacji w piłkę grać potrafią i na pewno wrócą do formy, a wtedy wykorzystanie atutów naszej "dziewiątki" powinno być prostsze. Skoro przez tak długi czas drużyna funkcjonowała w warunkach braku klasycznego snajpera, to nawet wrzucenie do składu najlepszego napastnika nie zagwarantuje, że wszystko z miejsca zatrybi. Romelu Lukaku potrzebuje czasu, by dostosować się do drużyny, tak jak drużyna potrzebuje czasu na to, aby dostosować się do niego.

 

Jaka przyszłość czeka Antonio Rudigera? Niemiecki obrońca nadal będzie bronił barw Chelsea czy zdecyduje się na przeprowadzkę do innej drużyny z topu? Na ten moment zapewne sam zainteresowany tego nie wie, ale sytuacja robi się coraz ciekawsza. Kilka dni temu defensor The Blues skomentował zainteresowanie ze strony Bayernu Monachium, a podone pytania ciągną się za nim od dłuższego czasu. Polecam odświeżyć sobie konferencję prasową w przeddzień meczu o Superpuchar Europy. Wystarczy dobrze przyjrzeć się reakcji zawodnika na pytanie o rozmowy dotyczące przedłużenia kontraktu, aby zdać sobie sprawę, że chyba niekoniecznie jest on przekonany co do pozostania w drużynie. Parafrazując znane powiedzenie, tym razem doskonale wiadomo o co chodzi i nie ulega wątpliwości, że Rudiger zasługuje na wyższe zarobki. Jeśli większe sumy od niego inkasują tacy goście jak Kepa Arrizabalaga, Callum Hudson-Odoi czy nawet Malang Sarr, to coś tu jest ewidentnie do poprawy.

 

Z pewnością żal byłoby stracić reprezentanta Niemiec. W ostatnim czasie osiągnął on tak wysoką formę, że nawet Rio Ferdinand określił go mianem najlepszego obrońcy na świecie. Poza tym Rudiger potrafi dać drużynie impuls do walki, gdy gra nie idzie zbyt dobrze. Jego szarże z piłką na bramkę rywali są nie tylko efektowne, ale przede wszystkim efektywne, o czym można się było przekonać chociażby tydzień temu. Jednak czy warto stawać na rzęsach i spełniać wszystkie oczekiwania zawodnika, byle tylko zatrzymać go w zespole? Przypuszczam, że wątpię. Może jestem szalony, ale liczę na rozsądek w negocjacjach ze strony zarządu klubu. Ciężko mi uwierzyć w to, aby Bayern czy inny Real Madryt faktycznie byliby skłonni zaoferować Rudigerowi tygodniówkę aż czterokrotnie wyższą od jego obecnej stawki, nawet w przypadku wolnego transferu. Oczywiście chciałbym, żeby Antonio Rudiger nadal był piłkarzem Chelsea i na to właśnie liczę. Niemniej jednak sądzę, że nie ma sensu panikować. Radziliśmy sobie z nim, poradzimy sobie i bez niego, jeśli zajdzie taka konieczność. Inna rzecz, że jego ewentualne odejście wymusiłoby wręcz ściągnięcie nowych obrońców, bo braki kadrowe byłyby znaczące. To właśnie może nam zwiastować kolejne ciekawe okienka transferowe.

 

Z reguły w tej rubryce nie zajmuję się innymi drużynami, ponieważ los pozostałych teamów zwyczajnie mnie nie obchodzi, ale historia związana z Newcastle United odbiła się tak szerokim echem w futbolowym świecie, że zostawiłem ją sobie na sam koniec jako wisienkę na torcie. Przejęcie tego zespołu przez fundusz z Arabii Saudyjskiej, a de facto następcę tronu tego państwa jest wydarzeniem bez precedensu. Tak, przejmowanie piłkarskich klubów przez wielce zamożne jednostki nie jest niczym nowym, a jako kibice Chelsea wiemy to najlepiej. Niemniej jednak tym razem porażająca jest skala tego bogactwa, bo na przykład nasz Roman Abramowicz jawi się jako całkiem skromny facet, przy takim jegomościu jak Muhammad ibn Salman. Arabski książę narobił na serio sporo zamieszania, skoro przeciwko tej transakcji zaprotestowało wielu mniejszych i większych tego świata, dorzucając do tego grona kilka klubów Premier League i nawet Amnesty International. I szczerze mówiąc trochę to wszystko zabawne, że Saudyjczykom zarzuca się różne nie do końca eleganckie tematy, takie jak łamanie praw człowieka, aresztowania czy nawet likwidacje person niepożądanych. Tymczasem wiele podobnych historii można napotkać w przypadku organizacji mistrzostw świata przez Katar, ale tutaj nikt się jakoś z protestami nie wyrywa.

 

Pewnie lepiej by było, gdyby ktoś tak odstający finansowo od reszty stawki nie zajmował miejsca właściciela jednego z klubów, ale kto bogatemu zabroni? Niemniej jednak nie ma co panikować, że Newcastle nagle połknie resztę Premier League i całkowicie zdominuje ligę, bo i takie prognozy już się pojawiły. Budowa wielkiej drużyny wcale nie jest prostym zadaniem, nawet gdy ma się nieograniczone zasoby finansowe. Gdyby tak było, to w ciągu minionej dekady Manchester City miałby znacznie więcej tytułów mistrzowskich, a Ligę Mistrzów wygrywałoby tylko Paris Saint-Germain. W rzeczywistości rozkład sił w piłkarskim świecie jest nieco bardziej zróżnicowany i zapewne będzie tak nadal, nawet jeśli nad rzeką Tyne złoto nagle zacznie spadać z nieba.

Aby móc dodać komentarz musisz się zalogować lub zarejestrować, jeśli wciąż nie posiadasz u nas konta.

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.

close