Banner reklama

Komety Chelsea w Lidze Mistrzów

Autor: Bryan Thomas Warden Dodano: 28.02.2021 20:31 / Ostatnia aktualizacja: 28.02.2021 20:31

Co wspólnego mają ze sobą zjawiska astronomiczne, takie jak pojawienie się na niebie komety, koniunkcje planet czy różne dziwne akcje na księżycu oraz zwycięstwa Chelsea FC w fazie pucharowej Ligi Mistrzów? Częstotliwość. W najlepszym wypadku jedno i drugie można zaobserwować raz na kilka lat.

 

Przesadzam? Kto nie wierzy, może sprawdzić. Ja oczywiście już to zrobiłem, więc ułatwię sprawę. Ostatnie zwycięstwo The Blues, powyżej fazy grupowej, miało miejsce w kwietniu 2014 roku, a więc prawie 7 lat temu… Jeśli ktoś ma ochotę na więcej ciekawych statystyk, to ostatni triumf wyjazdowy na tym etapie rozgrywek zdarzył się w 2012 roku, a ze zwycięstwa w pierwszym meczu 1/8 finału po raz ostatni cieszyliśmy się całą dekadę temu, czyli w lutym roku 2011.

 

Tak, wiem, w międzyczasie wykładaliśmy się na Paris Saint-Germain, FC Barcelonie czy Bayernie Monachium (oczywiście pomijając lata, gdy emocje związane ze srebrnym pucharem mieliśmy z głowy). Tyle że Atletico Madryt, nad którym zwycięstwo mieliśmy przyjemność zobaczyć parę dni temu, też do słabeuszy nie należy. Jest zupełnie odwrotnie. Rojiblancos to bardzo mocna, poukładana ekipa i na dodatek lider La Liga. W starciu ze składem Diego Simeone nikt zbyt wielkich szans Chelsea nie dawał. Osobiście również uważałem, że w grudniowym losowaniu trafiliśmy najgorszą opcję z możliwych.

 

A jednak udawało się pokonać Atletico. Bardzo skromne, to fakt, ale mamy zwycięstwo. Mecz nie był porywającym widowiskiem. W końcu o wyniku przesądził jedyny gol [niezawodnego, niezwykłego, fenomenalnego, zaskakującego, nieprawdopodobnego, najpiękniejszego – właściwe zaznaczyć] Oliviera Giroud. Niemniej jednak najważniejsze są dwa niepodważalne fakty. Pierwszy – Chelsea była lepsza od rywala. Świadczą o tym wszystkie statystyki, ogólny przebieg gry i najważniejsze, czyli wynik. Drugi – Atletico zagrało wyjątkowo słabe zawody i to jest chyba jedna z największych niespodzianek tej serii gier, ale The Blues potrafili wykorzystać słabość rywala. Ileż było spotkań w ostatnich miesiącach albo i latach, gdy przeciwnicy czołgali się po murawie, ale londyńczycy zamiast spokojnie wyrywać punkty postanowili je tracić? Pewnie ciężko byłoby to policzyć. Jest się z czego cieszyć, bo świadczy to o sporym progresie.

 

Tym samym piłkarze Chelsea stają przed wielką szansą. Szansą na to, aby wreszcie coś ugrać w fazie pucharowej Ligi Mistrzów. Będzie to również sposobność na wyeliminowanie z turnieju co najmniej równorzędnego, choć w mojej ocenie silniejszego, rywala. Takiego zjawiska też dawno nie widzieliśmy, trzeba by znów wracać pamięcią do roku 2014, a może i 2012.

 

Wielka szansa to również wielkie oczekiwania i spora presja. Czy zawodnicy Thomasa Tuchela im sprostają? Oto jest pytanie. Nie ulega wątpliwości, że o ile przed meczem w Bukareszcie faworytem wydawała się ekipa Atletico, to w rewanżu na Stamford Bridge w tej roli wystąpią gospodarze. Być może nadużyciem byłoby stwierdzenie, że dla Chelsea awans jest obowiązkiem. Z drugiej strony zmarnowanie wyjazdowej zaliczki i kawałka solidnej roboty z pierwszego meczu zakrawałoby na kompromitację. No bo kiedy wreszcie się przełamać, jeśli nie teraz, gdy w pierwszej odsłonie wszystko poszło tak dobrze?

 

Szkoda tylko, że w Premier League przyszło obejść się smakiem. Choć w starciu z Manchesterem United katastrofy nie było i widzieliśmy kilka lepszych momentów, to zabrakło tej jednej kluczowej akcji. W zasadzie otrzymaliśmy kolejną diagnozę stanu obecnego – z grą obronną jest całkiem nieźle, ale nad ofensywą trzeba ciężko pracować. Pod bramką Davida de Gei działo się zdecydowanie zbyt mało, by w niedzielnym meczu można było myśleć o pełnej puli. Taka to ironia, że w środku tygodnia widzieliśmy przedsmak nowej Chelsea, ale na weekend wróciły bolączki starej ekipy.

 

Zdobycie zaledwie jednego punktu w szlagierowym meczu oznacza, że The Blues zafundowali sobie kolejny zakręt na wystarczająco pokręconej drodze do czołowej czwórki Premier League. Nie jest to jeszcze wypadnięcie z trasy, bo West Ham United czy Leicester mogą zapisać mijającą kolejkę na straty, ale czas ucieka, a zbliżają się mecze z kolejnymi wymagającymi rywalami. Liverpool może i jest w kryzysie, a Everton dobre mecze przeplata słabszymi, ale ostatnie spotkania z tymi drużynami nie należały do najprzyjemniejszych.

Author: Bryan

Aby móc dodać komentarz musisz się zalogować lub zarejestrować, jeśli wciąż nie posiadasz u nas konta.

Krolec
komentarzy: 136
07.03.2021 08:09

Jestem w stanie się pokusić o wygraną z Atletico. Zagrać swoje i mamy awans!

Nasza strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie.

close